Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gm. Miłoradz. Kolejne Retro Żniwa w Dawnej Wozowni [ZDJĘCIA]. Tradycji stało się zadość wbrew koronawirusowi

Anna Szade
Rok na Żuławach (Anna Gawryszewska, Małgorzata Gajos)
Po raz drugi w Dawnej Wozowni w Miłoradzu zorganizowane zostały Retro Żniwa. Tym razem w skromniejszej formie przez koronawirusa, ale na zdjęciach widać, że było klimatycznie.

Kilka dni temu po raz drugi poszły w ruch sierpy. Grupka pasjonatów odtworzyła dawne żniwa z czasów, gdy w rolnictwie jeszcze nie używano maszyn.

- Ze względu na zaistniałą sytuację nie ogłaszaliśmy wydarzenia, ale tradycji stało się zadość. Było nam bardzo miło pokazać mieszkankom Warszawy, jak na naszej żyznej ziemi rośnie pszenica i jak niegdyś ją koszono, by zrobić ze złotego ziarna chleb – informuje Katarzyna Burchardt.

Przypomnijmy, Dawna Wozownia powstała kilka lat temu z inicjatywy Jana i Katarzyny Burchardtów. Najpierw działali jako grupa nieformalna, a obecnie jako stowarzyszenie. Właściwie tego mogło nie być… Małżonkowie chcieli osiedlić się w górach. Kiedy zdecydowali, że jednak zostaną w Miłoradzu, przymierzali się do rozebrania ledwie stojącej drewnianej stodoły, by w jej miejscu zbudować swój dom. Jednak coś ich tknęło i rozpoczęli żmudną rekonstrukcję obiektu, w którym można przenieść się w czasie dzięki izbie pamięci.

Kiedy w Dawnej Wozowni zaroiło się od gości, dwoili się i troili, by nikomu niczego nie zabrakło. Podstawiali stoły, przynosili dodatkowe krzesła, kubki, szklanki, talerze… Od razu zrobiło się sielsko, domowo. I chciało się tam siedzieć i słuchać szumu wierzb, śpiewu ptaków, a przede wszystkim – opowieści.

- Wcale nie mieliśmy tu mieszkać, bardziej chcieliśmy wyjechać w góry. Mieliśmy tam upatrzone miejsce – od tego stwierdzenia Jana Burchardta oczy mogą zrobić się okrągłe ze zdziwienia.
Bo jak to? Przecież oboje tak pasują do żuławskiego krajobrazu.
- W połowie jestem z gór, więc zawsze mnie do nich ciągnęło. Stamtąd pochodził mój dziadek, moja mama – wyjaśnia Jan.

A więc w marzeniach już widzieli się w okolicach Nowego Sącza, w jednym z tamtejszych domków. I… czar prysł.

- Ludzie, którzy tam kiedyś mieszkali, powymierali albo sprzedali gospodarstwa i się przeprowadzili. Kiedy więc pojechaliśmy, okazało się, że dawnych mieszkańców nie ma, wszystko wokół wyasfaltowane, na dole supermarket. Więc po co mielibyśmy się tam pchać, skoro to już jak miasto się stało? Wróciliśmy do Miłoradza – opowiada Jan Burchardt.

Najpierw zamierzali kupić własne gospodarstwo, ale czas płynął, a właścicielka zwlekała.

Zdecydowaliśmy, że zaczniemy remontować to, co było po rodzicach. Tu była totalna ruina, wszystko było zniszczone – wspomina Jan, wskazując na odrestaurowaną drewnianą budowlę.

Rozpadająca się w oczach stodoła nie wyglądała zachęcająco i kłuła w oczy.
- Mówię więc do Kasi: „Jak chcemy tu mieszkać, to trzeba będzie coś z tym zrobić, najlepiej rozebrać, bo po co ma szpecić”. Ale Kaśka wymyśliła, że można byłoby tę część przerobić chociaż na rowery – relacjonuje gospodarz Dawnej Wozowni.

Właściwie od tego wszystko się zaczęło. To był moment, gdy zaczęli „wsiąkać”.

- Z dnia na dzień tak się wciągnęliśmy, że przychodziliśmy regularnie. Wszystko razem robiliśmy – przyznaje Jan Burchardt. - I jak już było widać efekty, stwierdziliśmy, że na rowery to się nie nadaje. Każdy element wyciągaliśmy, odrobaczaliśmy albo – gdy się nie dało – wymienialiśmy na nowy. Musieliśmy odtwarzać tak, jak było kiedyś. Wkładaliśmy w to każdy grosz. Koledzy zmieniali samochody, a my jeździliśmy starym, by mieć za co robić remont tutaj.

Sami nie wiedzą, skąd mieli wówczas tyle siły.

Może to przez tę ciszę? Zawsze robiliśmy wszystko po nocach. Wtedy jeszcze normalnie pracowaliśmy, mieliśmy sklep. Robiliśmy tu tak długo, aż nam się nie wydawało, że ktoś z boku stoi. To już był czas, że trzeba iść – opowiada Jan.

Mieli więc odnowiony mały fragment wielkiej starej stodoły, czuli dumę, że dali radę. Przyjmowali tu gości, pili z nimi kawę, wdychając charakterystyczny zapach starych drewnianych budowli.

- Ludzie przychodzili, chwalili. I ktoś mówi: „O, macie taki skansen, coś naprawdę fajnego”. To ja do Kasi: „Chyba to jest to”. Więc samo miejsce nas poprowadziło, to nie był nasz zamierzony cel. Wcześniej było to tylko hobby – przyznaje Jan Burchardt. - Pewnie gdybyśmy to robili z przymusu, to nigdy by się nie udało.

Pierwszym eksponatem był kołowrotek.
- Przyniósł go Ryszard Grabowski i powiedział: „Jeżeli to miejsce ma taki charakter, a my nie mamy co z tym zrobić, niech zostanie” – opowiada Jan Burchardt. - Wtedy zdecydowaliśmy: „jedźmy dalej” i wyremontowaliśmy kolejną część stodoły. W ten sposób powstały dwa pomieszczenia, w których odbywają się spotkania, warsztaty, wystawy, biesiady.

Dawna Wozownia stała się znana na całym świecie dzięki wizytom dawnych mieszkańców Żuław: mennonitów wzruszających się na nieodległym cmentarzu na widok znanego nazwiska na nagrobku, ale i dzisiejszych Niemców, którzy szukają swoich korzeni i łkają na widok starej zagrody.

Pełno jest tu starych przedmiotów codziennego użytku pochodzących z regionu, a przede wszystkim z Miłoradza.

Są takie rzeczy, że jakbym w nocy przyszedł z zamkniętymi oczami, to wiedziałbym, z jakiego są gospodarstwa i jak nazywał się gospodarz przed wojną – chwali się Jan.

Jest na przykład stary zamek z drzwi domu, który spłonął przed wojną. O tym pożarze w Mielenz pisała nawet polska gazeta, która w latach 30. ukazywała się w Wolnym Mieście Gdańsku. Kopia tego prasowego doniesienia znajduje się w izbie pamięci. Ważne miejsce zajmuje stary przedwojenny stół, w którym tuż przed ewakuacją, jaka miała miejsce w styczniu 1945 r., jego właścicielka ukryła pieniądze i kosztowności. Do dzisiaj widać tę wyciętą specjalnie dziurę.

Są też listy znalezione pod podłogą jednego z domów i korespondencja jeńców brytyjskich z komanda roboczego, którzy przebywali tu do 1945 r. Ten obiekt, gdzie byli żołnierze, został przez Burchardtów odtworzony.
Wszystko wygląda, jakby tu było „od zawsze”, bo Jan zdobywał stare materiały, odwiedzając rozbierane domy. Skąd ta skłonność do poszanowania dziedzictwa? To rodzinne.

- Tata we mnie tę miłość zaszczepił. A nawet wcześniej, wszystko wzięło się od dziadków. Pamiętam, przy stole zasiadali ludzie, którzy uczestniczyli w pierwszej, drugiej wojnie światowej, więc snuli opowieści. Dziadek urodził się w 1896 r., więc przeżył obydwie wojny. Wszyscy opowiadali o tamtych wydarzeniach, o duchach, czasem był to skrót z całego życia – przyznaje gospodarz.

Henryk Burchardt zmarł w 2019 roku. To on opowiadał o brytyjskich żołnierzach, pamiętał ich imiona, choć gdy kończyła się wojna, miał zaledwie dziewięć lat. Wtedy jako Horst musiał być żywym i ciekawskim chłopcem.
To z opowieści ojca zrodził się pomysł na tablicę dedykowaną jeńcom Stalagu XXB i izbę pamięci, gdzie prezentowane są zdjęcia i wspomnienia Brytyjczyków, którzy w latach wojny pracowali w miejscowych gospodarstwach. Została odsłonięta 1 lipca 2019 roku w obecności córki jednego z nich, Sue Howes. I właśnie wtedy mieliśmy okazję porozmawiać z Janem Burchardtem.

Dawna Wozownia łączy więc historię i tradycje z teraźniejszością, a służą temu również takie inicjatywy, jak ostatnie Retro Żniwa. Zdjęcia w galerii powyżej są autorstwa fotografek tworzących stronę Rok na Żuławach - czyli Anny Gawryszewskiej i Małgorzaty Gajos.

od 12 lat
Wideo

Dobre i złe sąsiedztwo grochu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto