18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Gmina Miłoradz. Paciorki różańca życia księdza Zbigniewa Gala

Stanisława Wojciechowska-Soja
Fot. Stanisława Wojciechowska-Soja
Zmarł ksiądz Zbigniew Gal, długoletni proboszcz parafii św. Mikołaja w Pogorzałej Wsi (gm. Miłoradz). W czwartek (12 kwietnia) został pochowany na cmentarzu w Świerkach.

Ksiądz Zbigniew od kilku lat walczył z ciężką chorobą. Zmarł w Wielką Niedzielę, nad ranem, przed rezurekcją. Uroczystości żałobne trwały dwa dni. W środę odbyły się msze święte połączone z czuwaniem modlitewnym w Pogorzałej Wsi i Myszewie. W czwartek o godz. 10 mszy św. pogrzebowej w kościele parafialnym w Pogorzałej Wsi przewodniczył ks. Jan Styrna, biskup elbląski. O godz. 13 odbyła się msza pogrzebowa w kościele parafialnym św. Bartłomieja Apostoła w Świerkach; ciało księdza Zbigniewa zostało złożone na tamtejszym cmentarzu.

Poniżej przypominamy reportaż Stanisławy Wojciechowskiej-Soi o ks. Galu, który ukazał się w lutym na łamach "Dziennika Malborskiego".

Paciorki różańca życia księdza Zbigniewa Gala

- Jak się mówi o księdzu Zbyszku, to nie ma oryginalnych słów. On jest zwykłym, dobrym człowiekiem. Wszędzie wprowadza normalność. O rzeczach, jak śmiertelna choroba, opowiada bez emocji. Jak o zdarzeniu, które trzeba uznać. Jego świadectwem wewnętrznej siły jest spokój. Nie czyni sekretu ze swojej  prywatnej Golgoty - ocenia Małgorzata Jaworska-Kiełb, nauczycielka Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 4 w Malborku.
                                               *
Życie ks. Gala zrosło się z Żuławami tak mocno jak paciorki z różańcem: koraliki i ,,zdrowaśki”. Urodził się w Malborku, wychował w Świerkach, a posługę kapłańską pełni od 21 lat w Pogorzałej Wsi, Kraśniewie i Cisach. Tu każdego dnia kawałek po kawałku nawleka różaniec swego życia. I tak jak w modlitwie są w nim cztery części: radosna, świetlna, bolesna i początek chwalebnej. W każdej z nich można doszukać się pewnych tajemnic.
                                            

Część radosna

Światło dzienne ujrzał 30 czerwca 1961 roku w Malborku. Był pierworodnym synem Ruty Lucyny i Stanisława Galów. Mama na Żuławy przyjechała z babcią w 1945 r. z Zabrza. Jej ojciec zginął w Oświęcimiu. Tato przyszłego księdza pochodził spod Zakopanego. Służbę wojskową odbywał w Wałczu. Stamtąd wysłano żołnierzy do osuszania żyznej żuławskiej ziemi. Na jednej z zabaw splotły się losy Stanisława i Lucyny. Uroczyście zostały przypieczętowane związkiem małżeńskim 14 października 1960 r., w rocznicę urodzin Panny Młodej. Dom Galów w Świerkach zaczął wypełniać się radosnym gwarem, bo na świat przychodziły dzieci, kolejno po Zbigniewie: Mirek, Wioletta, Asia, Sylwia i Alicja. Tata pracował jako hydraulik z dala od domu. Wracał do rodziny w sobotę. W niedzielę uroczyście całą gromadką wyruszali do Kościoła pod wezwaniem św. Bartłomieja Apostoła, który odegrał ważna rolę w życiu Zbigniewa.

- Tu zostałem ochrzczony, tu przyjąłem I Komunię Świętą i odprawiłem mszę prymicyjną. Tu każdej niedzieli jako dziecko z tatą siadałem na chórze i miałem przed oczyma główny ołtarz ze świętym Bartłomiejem, a przed nim księdza. Już wtedy chciałem być na jego miejscu, ale długo nie mówiłem o swoich pragnieniach. Zwierzyłem się swojemu proboszczowi, ks. Henrykowi Klofczyńskiemu, że chciałbym być misjonarzem i powędrować  do dalekich krajów z naukami apostolskim jak niegdyś patron Kościoła, Bartłomiej. Był on dla mnie postacią tajemniczą. Moje myśli biegły do dalekiego Krakowa, dokąd po skończenie szkoły podstawowej musiałbym wyjechać. Ks. Henryk ostudził mój zapał i namawiał mnie do nauki w liceum, a później na studiach w seminarium.
                                               *
Pobyt w Liceum Ogólnokształcącym im. Henryka Sienkiewicza w Malborku był dla niego okresem kontemplacji i dochodzenia do podjęcia decyzji zostania kapłanem. Nie chciał zdradzać swego pomysłu, bo w tym okresie teologię pokryły niełaski państwa komunistycznego. Sam później tego srodze doświadczył, gdy był już w seminarium. Ojciec ponoć z tego powodu stracił pracę i był na bezrobociu. Po trzech latach założył prywatną firmę hydrauliczną.

W liceum jest postrzegany jako postać zagadkowa, ale lubiana przez kolegów.

- Zbyszka pamiętam jako miłego, kulturalnego i cichego chłopaka. Właściwie niczym szczególnym się nie wyróżniał poza tym, że zawsze wokół niego panowały spokój i powaga. Nie plotkował z nami, ale jeśli coś opowiadał, to miał szerokie grono słuchaczy. Po latach widzę go w innym świetle, rozumiem jego zachowanie. On żył w swoim, uduchowionym świecie - wspomina Iwona Kołpacka (Janiszewska).

Wyraźnie odróżniał się od reszty kolegów.

- Tak naprawdę to bardzo mało o nim wiedziałam. Pamiętam, że był bardzo nieśmiały, małomówny, skromny, ale miły. Miał spory problem z wypowiadaniem swoich myśli, dlatego nieraz był może surowiej oceniany przez profesorów. Wiedzę posiadał dużą, lecz jego nieśmiałość nie pozwalała mu na wykazanie się erudycją na forum.  A o swoim powołaniu do kapłaństwa chyba nikomu nie mówił. Może obawiał się, że stanie się przez to obiektem drwin? - zastanawia się Irena Bogut.

Jednak niektórym zdradził swoją tajemnicę i odkrył skrywane marzenia.
- Byłam jedną z niewielu osób, które wiedziały, że Zbyszek chce zostać duchownym, lecz na pytanie nauczycieli o przyszły zawód odpowiadał, że zostanie mundurowym. Zbyszek w moich oczach był bardzo życzliwy, koleżeński. Czasami potrafił dobrze się pośmiać i pożartować - odkrywa tajemną stronę kolegi Iwona Balcewicz (Borzych).

Pod koniec trzeciej klasy na biwaku przeżył dramatyczny wypadek. Wszedł do wody w jeziorze i na płyciźnie zaczął tonąć. Pomoc nadeszła natychmiast, bo grupa była pod opieką fachowców. Jego organizm dzięki metodzie sztucznego oddychania powrócił do normalnego funkcjonowania. Natomiast wezwana karetka pogotowia przyjechała  po godzinie… Później okazało się, że sprawcą było chore serce. To zdarzenie zaczął odczytywać w kategorii cudu, podarowania drugiego życia. Widział w tym łaskę niebios.

- Jak przez mgłę przypominam sobie jakieś światełko, ale pamiętam swoje myśli. Z przerażeniem prowadziłem monolog : "Matko Boża, przecież ja chciałem być księdzem i co teraz?” Obudziłem się w szpitalu.  Już nie miałem wątpliwości. Będę księdzem - przywołuje pamięć podjętej wówczas decyzji.
                                                       *

 Zbigniew Gal na furcie Gdańskiego Seminarium Duchownego znalazł się 11 września 1980 r.

- Wszedłem do nieziemskiego świata, do enklawy dla wybrańców. Tak to wtedy postrzegałem. Wszystko mnie tu dziwiło i fascynowało. Na dziedzińcu urzekła mnie fontanna z Chrystusem. Pierwsze nauki pobierałem na Akropolu, najstarszej części seminarium. Tu usłyszałem piękne słowa z psalmu 40: ,,Radością moja jest pełnić wolę Twoją, Panie, a prawo Twoje mieszka w moim sercu”. To one po dziś są moim credo. Mieszkałem w "Falowcu”, budynku przypominającym bloki na Przymorzu; na Olimpie, skrzydle Akropolu. Najchętniej przebywałem w seminaryjnym ogrodzie, który klerycy nazywali ,,spacerniakiem”. Było to miejsce osobliwej urody. Rosły w nim róże, skalniaki, iglaki, drzewa owocowe.  Najokazalszym okazem było drzewo balsamiczne przywiezione z Dalekiego Wschodu. Tutaj odmawiałem modlitwę różańcową. Była ona dla mojej duszy tym, czym jest kromka chleba dla ciała. I dużo rozmyślałem - opowiada.

Wychowawcami studentów-alumnów byli misjonarze ze Zgromadzenia św. Wincentego a Paulo. Na wykładach spotkał wielu ciekawych profesorów.

- Moim ulubionym wykładowcą był prof. ks. dr Rafał Markiston, dusza seminarium. Świetnie mnie przygotował do pracy w konfesjonale. Osobowością był biskup Kazimierz Klus. Jako kleryk służyłem mu do mszy. Był mistrzem pięknego słowa. Żadnego nie chciałem uronić - podkreśla ze szczególną mocą.

Radosny okres jego studiów uwieńczony został najpierw święceniami diakońskimi 24 czerwca 1985r., później  święceniami kapłańskimi, 17 maja 1986 r.
Oba spłynęły na niego z rąk biskupa Tadeusza Gocłowskiego. Tak wszedł na nowa drogę swego życia
- Mieliście syna, teraz nie macie syna. On już należy do Kościoła - powiedział zebranym rodzicom biskup.
                                                      

Część światła

Do kapłaństwa dorasta się powoli. Przez sześć długich lat. Księdzem staje się natychmiast gotowym do posługi wiernym. Tego wszystkiego doświadczył ks. Zbigniew Gal. Zaraz po studiach, 1 sierpnia 1986 r., został skierowany do parafii w Gdańsku Przymorzu pod wezwaniem Najświętszej Maryi Panny Królowej Różańca Świętego.

- Była to szkoła życia. Parafia liczyła ok. 60 tys. mieszkańców. Tłumy nawiedzały świątynię. Byli to ludzie oddani, życzliwi. Także uczyłem religii, wtedy jeszcze w kościele. Na jedną lekcję przychodziło 100-120 uczniów. Spotykałem się z ok. 1000 dzieci w tygodniu. Prawdziwy tygiel. Ale byłem rad i praca ta sprawiała mi przyjemność. W czasie wakacji organizowałem wycieczki, pielgrzymki, obozy. Prowadziłem różaniec misyjny dla dzieci i dorosłych. Jak widać, magia różańca otaczała mnie w dalszym ciągu, począwszy od imienia parafii - mówi z uśmiechem.

W tym okresie spotkał wielu ciekawych misjonarzy. Podziwiał ich pasję służenia pomocą biednym ludziom pod odległym skrawkiem nieba.

- Na dobre rozbudzili moją   wyobraźnię posłannictwa. Nawet miałem trzy propozycje wyjazdu na misje. Dzięki ojcu Antoniemu mogłem wyruszyć do Brazylii, gdzie duchowni do swoich wiernych latają samolotami. Muszą z lotu ptaka pokonywać połacie Puszczy Amazońskiej. Na ich przykładzie zrozumiałem istotę posługi kapłańskiej: ksiądz jest dla ludzi, nie – ludzie dla księdza. Tej zasadzie hołduję po dziś. Mogłem też wyjechać do Peru. Wizję te przedstawił mi Giovanni Salerno (Włoch). Poznałem go na Ruchu Ubogich. Przyjechał do Gdańska z bratankiem króla Hiszpanii, który poświęcił się biednym i sierotom. Ciekawa też była oferta misyjna wśród Pigmejów w Kamerunie. Wiadomością o takich możliwościach podzieliłem się z biskupem Gocłowskim – informuje.
                                                     *
Po pięciu latach (1991) pracy w parafii na Przymorzu został wezwany do biskupa.

- Postanowiliśmy  zrobić  Ciebie proboszczem w małej wiosce. Trzeba tam uporządkować pewne sprawy. Ludzie już stamtąd przestali chodzić do Kościoła, trzeba ich ożywić duchowo. Chciałeś jechać do Peru, a pojedziesz na Żuławy do Pogorzałej Wsi. Pojedziesz tam jak na misje - oświadczył Jego Ekscelencja.

- I rzeczywiście, słowa biskupa się sprawdziły - powie w  21 roku spędzonym na probostwie.
                                                     *

- Po przejściu z dużej parafii do małej przeżyłem szok. Był to czas, kiedy religia wróciła do szkół. Uczyłem w małych liczebnie klasach: od 5 do 10 uczniów. Potem zlikwidowano szkoły w Pogorzałej Wsi i Kraśniewie. W 1999 r. podjąłem pracę dydaktyczną w Zespole Szkół Zawodowych nr 4 w Malborku, a po jego likwidacji przeszedł do Zespołu Szkół Ponadgimnazjalnych nr 4 w Malborku, gdzie pracuję do dziś i sprawia mi to wielką satysfakcję. W tym celu podwyższyłem swoje kwalifikacje w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, gdzie ukończyłem czteroletnie studia licencjackie w 1999 r. Jednak to jest tylko fragment mojej pracy. Jestem przede wszystkim zarządcą mojej parafii, której podlegają dwa kościoły: św. Mikołaja w Pogorzałej Wsi i Matki Boskiej Częstochowskiej w Kraśniewie. Oba uświęcone miejsca wymagają ciągłego inwestowania w remonty, infrastrukturę. Jest też wiele wydatków bieżących. Wierni dzielnie mnie wspierają w tych poczynaniach. Posadziliśmy w Kraśniewie 1000 nowych drzewek iglastych. Nie będzie nas, a drzewka będą  pamiątką naszych dni. Nie na  wszystko starcza…Najważniejsza jest jednak praca duszpasterska, której oddaję całe swoje serce. Zachęcam do codziennej modlitwy, bo w niej czuję siłę. Wprowadziłem zwyczaj odmawiania różańca przed każdym nabożeństwem. Choćby jednej cząstki. Jest to ten czas, kiedy spowiadam - zapewnia.

- Miałam okazję kilkakrotnie uczestniczyć we mszy, którą Zbyszek celebrował, oraz słuchać jego kazań. Raz też uczestniczyłam w rekolekcjach, które głosił w Gnojewie. Jestem pod ogromnym wrażeniem jego przemiany, zarówno zewnętrznej jak i wewnętrznej. To już nie jest ten nieśmiały chłopiec. Widać, że kapłaństwo to naprawdę jego powołanie, które daję mu siłę i odwagę. Nie wiem, w czym tkwi tajemnica, ale słowem potrafi zaczarować i poderwać  do działania. Jestem dumna, że chodziłam z nim do jednej klasy - podkreśla Irena Bogut.
                                                                *
Jest obecny w swoim i innych życiu, bo umie słuchać i słyszy. Uszy ma szeroko otwarte.

- Ksiądz wie wszystko. Pożartuje, porozmawia, pomoże w rozwiązywaniu problemów - mówi Kuba, ministrant z Kraśniewa.

- Ks. Zbigniewa trzeba chwalić, chwalić, chwalić pod niebiosa. Jest oddany ludziom. Wesprze w chorobie. Pomoże w nieszczęściu. Potrafi przyjechać do kaplicy dla 5 osób, by się wspólnie modlić - twierdzi Jadwiga Szymula, parafianka z Kraśniewa.

- Od ośmiu lat ksiądz u nas jada obiady. Jest to dla nas prawdziwy zaszczyt. Mamy liczną rodzinę, więc zawsze znajdzie się talerz zupy dla jednej osoby więcej. Moja żona dba o proboszcza i niektóre potrawy specjalnie dla niego gotuje, bo on jest na diecie. Ksiądz nie przepada za potrawami mącznym ani za ciastem. Każde z nim spotkanie przy stole to okazja do rozmowy. Wnuki za nim przepadają.  Ksiądz jest naszym ulubionym domownikiem - oświadcza mąż pani Genowefy Celej, Henryk.
                                                                 *
- Ksiądz Zbigniew jest tym człowiekiem, który pomaga rozwiewać różne wątpliwości. Stara się być blisko człowieka, a młodzieży- w szczególności. Na przerwach wychodzi na korytarz i zaraz przy nim gromadzą się uczniowie. Robi dobrą robotę, bo młodzież jest zagubiona, ulega rozlicznym pokusom. Ksiądz swoją postawą naprowadza ją na dobra drogę. Ciekawe jest to, ze nie bryluje, nie schlebia, nie napina piersi na zaszczyty. Mimo to cieszy się mirem na co dzień i jest doceniony przez władze oświatowe. Otrzymał za swoją owocną i skuteczna pracę Nagrodę Starosty i Medal Edukacji. Medalu nie mógł go odebrać w dniu święta nauczycieli. Wręczyliśmy mu na apelu z okazji Święta Niepodległości. Młodzież zgotowała księdzu  owację na stojąco - relacjonuje Waldemar Miszkiewicz, wicedyrektor ZSP nr 4

- Myślę, że jako nauczyciel religii nauczył nas bardzo wiele. Pokazywał, jak radzić sobie w życiu, walczyć z przeciwnościami, uczył nas nie tylko zagadnień z podręcznika religii, ale czegoś o wiele więcej.  Przed wszystkim wrażliwego  spojrzenia na otaczające nas osoby. Myślę, że wielu z nas zgodziłoby się ze mną, że to wszystko czego nauczył  nas ksiądz Gal, przydało nam się w życiu. Mam ciągły kontakt telefoniczny z księdzem i często piszemy do siebie, esemesujemy- zapewnia Monika Karlik, obecnie studentka Uniwersytetu Gdańskiego.

 - Zbigniew Gal wpisał się do naszej rodziny jako kapłan i przyjaciel domu. Chrzcił moje dzieci. Odwiedza nas, my też bywamy u niego. Ostatnio zaprosił nas na śliwki. Potrafi szukać wartości w pospolitych rzeczach i nadawać im rangę niezwykłości. I tu muszę przytoczyć zabawną dykteryjkę związaną z moim małym synkiem, którego ostatnio mocno zainteresowały śmieciarki i ludzie wywożący śmieci. Z pełnym przekonaniem oświadczył, że będzie śmieciarzem. A ksiądz na to: będzie kierownikiem śmieciarzy, przedsiębiorcą. Podoba mi się też to w księdzu, że nie ocenia ludzi, bo uważa, że od tego jest Bóg.
Dobry, prawy, szlachetny - tak widzi księdza Anna Stachurska, koleżanka z ZSP nr 4.
                                                          *
 - Nasz proboszcz to wielki budowniczy. Zastał parafię zaniedbaną. Dokonał dużych inwestycji. Starą więżę odremontował od podstaw. Wymienił gont przy pomocy ekipy robotników z gór. Cała świątynia została odrestaurowana: nowy dach, nowa instalacja elektryczna, odmalowane zabytkowe wnętrze, prawie cały cmentarz jest ogrodzony. Sam układał kostkę brukową przed kościołem. Niemniej ważna jest jego działalność duchowa. Walczył o szkołę we wiosce, ale przegrał z ekonomią. Jednak utrzymał ją dla działalności kulturalnej. Nie poszła w prywatne ręce. To bardzo aktywny duchowny. Otwarty na człowieka. Często odwiedza swoich parafian z zapytaniem: co słychać? Zawsze gotów do pomocy. Nie dam złego słowa na niego powiedzieć - zapewnia Jadwiga Bosak z Pogorzałej Wsi.

- To ksiądz z powołania, kochający bliźniego. Chciałby, aby w każdym domu panowała zgoda. Jest odważny, bo wziął kredyt na remont kościoła. Nie bał się, że go nie spłaci, mimo iż parafia jest biedna i mała. Mieszkają tu dawni pracownicy PGR, często bezrobotni. Zbierałam pieniądze na zapłacenie rat. I ludzi dawali ostatni grosz. Robili to dla księdza. To prawdziwy cud. Zresztą, on dał też wszystkie swoje oszczędności, do czego się nie przyzna. Swoją postawą daje świadectwo prawego człowieka - mówi Mieczysława Kwitnewska z Pogorzałej Wsi.
                                                *
Co roku samorządowcy z Miłoradza przyznają nagrodę Doroty dla zasłużonych mieszkańców. Jednym z nagrodzonych w 2012 r. był ks. Zbigniew Gal. Duchowny, który m.in. zaciągnął prywatny kredyt na remont kościoła w Pogorzałej Wsi, z powodów zdrowotnych nie mógł odebrać osobiście nagrody. Wójt Miłoradza, Tadeusz Biliński, obiecał, że wspólnie z Tadeuszem Majewskim, przewodniczącym Rady Gminy, nagrodę wręczą proboszczowi przed niedzielną mszą.
- Byłam na mszy, kiedy wójt wręczał nagrodę Doroty naszemu proboszczowi. Były kwiaty, ciepłe słowa. Najciekawsze jednak było zdziwienie księdza. On naprawdę nie spodziewał się tego wyróżnienia. On zawsze był skromny - podkreśla J. Bosak.
                                             ***

                                       

Część bolesna

O tym, że niezbadane są Boskie Wyroki, ksiądz przekonał się wiele razy . Doświadczył tego, gdy jego Ojciec zginął w 1997 r. pod kołami autobusu, kiedy jechał rowerem do domu. Często odwiedza jego mogiłę, gdy sam jest pogrążony w bólu.
-Szukam u niego rady i pociechy - powiada.

Takie sytuacje zaczęły pojawiać się częściej, gdy jego podstępnie zaatakowała choroba.
                                                        *
 Od początku wiedział, że choroba jest trudnym przeciwnikiem. A wszystko zaczęło się niewinnie- od rutynowych badań potrzebnych do świadectwa zdrowia.
Po kilku prześwietleniach płuc natychmiast trafił do szpitala w Prabutach. Wtedy po raz pierwszy doświadczył bólu bezsilności. A potem była operacja.

- Było to 31 maja 2007 roku. Tego samego dnia i taką samą  operację miał prof. Zbigniew Religa. On już nie żyje 3 lata… - mówi ze smutkiem.

Trzy tygodnie po operacji przeszedł pierwszy kurs chemioterapii, który obejmował 4 cykle co 21 dni. Jeden cykl to dziewięciodniowy pobyt w szpitalu. Po tej kuracji miał spokój przez półtora roku. W styczniu 2009 roku choroba odezwała się. Znowu pobyt w Prabutach i następny cykl chemioterapii. Wtedy zaczęły wypadać mu włosy…Wyczerpał wszystkie sposoby leczenia chemicznego w tym szpitalu. Szukał innych sposobów ratunku. Dotarł do Olsztyna do Kliniki MSW i A w Olsztynie. Zakwalifikował się do testowania nowego leku ,,Iressa”. Miał pobierać przez 300 dni po jednej tabletce. Po pół roku brania guzy zmniejszyły się, ale po 10 miesiącach choroba zadziałała ze zdwojoną mocą. Terapia została przerwana…

 - Było to w połowie 2011 roku. Pani doktor rozłożyła ręce i powiedziała, że nic więcej mi nie może zaoferować. Miała łzy w oczach. Ja też. Wtedy po raz drugi ugięły mi się nogi, a umysł zaćmił tępy ból - opowiada drżącym głosem.
                                                               *
 Zdrowie księdza coraz bardziej nie domagało. Przed ołtarzem nie krył swojej słabości. Odprawiał duże fragmenty nabożeństw na siedząco. Nawet gdy w listopadzie wizytował parafię biskup Józef Wysocki, który celebrował mszę w intencji  kapłana.   

- Wasz proboszcz pięknie  i ofiarnie pracuje na rzecz parafii. To niesamowicie dzielny człowiek, mężnie walczy z chorobą. Wspierajmy go modlitwą w tych trudnych chwilach, bo jest mu potrzebna - prosił biskup
                                                      *.
Kulisy choroby odsłaniał w SMS-ach do Przyjaciela.
SMS 28 maja 2011 r. - Przed wyjazdem do Olsztyna nie mogłem się pozbierać. Problemy ze zdrowiem, snem i w ogóle. Okazało się, że wyniki mam dobre. Aż chce się żyć, bo jest dla kogo.
SMS 20 sierpnia 2011 r. - Wyniki są nadal dobre. Tylko się cieszyć…
SMS-2 września 2011 r. - Do niektórych spraw muszę się przyzwyczaić: krwotoki z nosa, niedowład rąk i nóg też się zdarza Ale jakoś sobie radzę. Mimo to chcę pełnić swoją posługę.
SMS 22 grudnia 2011 r. - Odwiedził mnie biskup Styrna i pytał , w czym mi pomóc. Powiedziałem tak jak mi mówią lekarze, że teraz  może mi pomóc tylko cud.
SMS 24 grudnia 2011 r. - To że jestem to cud, z za który dziękuję Bogu. Dzielę się opłatkiem.
SMS 29 stycznia -  Byłem w Prabutach. Nic dla mnie nie mają. Mam szukać przez Internet badań klinicznych raka płuc 5-6 rzut. Nikłe szanse, bo medycyna nie doszła do tego rzutu. Onkolog dal mi skierowanie do hospicjum…
                                                        *
Kiedy tak bardzo bolało, to sięgał po różaniec. Ściskał paciorek po paciorku. Pomagało.
A gdy przypływały sił witalne, to żartobliwie wadził się z Panem Bogiem.
- Podobno Boże, kogo mocno kochasz, zsyłasz na niego cierpienie. Proszę Cię, kochaj mnie troszkę mniej i ulżyj mojemu bólowi…- szeptał.
                                            

Część chwalebna

Widzi drogowskaz prowadzący go do ostatniej części różańca swojego życia, jak każdy śmiertelnik. Może wyraźniej niż inni. Na propozycję urlopu zdrowotnego czy bycia rezydentem przy parafii w Elblągu odpowiada: nie. Uparcie powtarza, że ksiądz jest dla ludzi. Chce być wśród swoich parafian i młodzieży. Chce pochodzić po znanych ścieżkach ukochanych Żuław. Przystanąć przy kapliczkach przydrożnych, popatrzeć na Wisłę z wałów za Pogorzałą Wsią. Póki stanie sił. Wie, że dobrze wypełnia swoją misję. Zapomniał już o Peru, Kamerunie, Brazylii. Niesie ze sobą świadectwo życia, które mu wystawili ludzie.

- Jego przypadek to dla nas lekcja pokory i heroizmu. Wiemy, ze ciężko choruje, a on pracuje tak, jakby nic się nie działo z jego fizycznością. Nie ma w nim żadnego buntu, niezgody na Los, który go doświadcza dość okrutnie. Obserwuję jego brzuszek. Bywa zaokrąglony jak żagiel na wietrze, to znaczy , że choroba spasowała. Kiedy chowa się jak żagiel w czasie flauty- widać, że jest chory, słaby. Jednak nie skarży się. W jego postawie zdawałoby się bardzo stoickiej jest coś horacjańskiego. Chce żyć, bo ma wiele jeszcze do zrobienia. Kiedy kończy się jedna kuracja, zaczyna drugą, trzecią…na wszystko się godzi- mówi Roman Klofczyński, wicedyrektor ZSP nr 4.
                                              * 
SMS do Przyjaciela z dnia 1 lutego 2012 r. - Dziękuję Bogu za spotkanie z doktor Małgorzatą w Gdańsku. Zapaliła się iskierka nadziei…
 
Stanisława Wojciechowska-Soja

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Gmina Miłoradz. Paciorki różańca życia księdza Zbigniewa Gala - Malbork Nasze Miasto

Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto