Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Jadą z Malborka starą karetką przez świat. Pakistan (odc. 8): Spotkania z mieszkańcami Lahore, dawnej stolicy, która podniosła się z kolan

Aleksandra Wiśniewska, Peryferie.com
Fot. Andrzej Wiśniewski
Kolejny odcinek z podróży Aleksandry i Andrzeja Wiśniewskich przez świat kamperem, na który zaadaptowany został stary ambulans. Autorka opisuje kolejny etap pobytu w Pakistanie.

Kolejnego dnia doświadczamy dualności Lahore. Przedmieścia to soczysta zieleń pól uprawnych poprzetykanych szarością betonowych osiedli. To samochody stojące w korku bawołów wodnych wychodzących z pobliskiej mleczarni na wypas. Lahore właściwe to chaos wielkiego miasta. Tylko taki na sterydach. Nieustanny hałas. Wszechobecny ścisk. Ponad 11 milionów ludzi starających się gdzieś dostać, coś załatwić, kogoś spotkać.

Architektura również nie daje odpocząć oszalałym zmysłom. Przepiękne budowle z czasów Indii Brytyjskich (1858-1947) wznoszą się przy majestatycznych pozostałościach kopulastej architektury Imperium Sikhów (1799-1849) i Wielkich Mogołów (1526–1857). Nieopodal brudne i rozpadające się sześciany domów pamiętających odłączenie się Pakistanu od Indii (1947) i czasy zamieszek, jakie ze sobą partycja przyniosła. Zamieszek tak gwałtownych, agresywnych, że trzeba było przenieść stolicę ze zdewastowanego ekonomicznie Lahore do Karaczi.

Wreszcie Lahore to nowoczesne place i budynki, świadczące o podniesieniu się miasta z kolan. Dziś jest ono ośrodkiem kultury i nauki kraju. To tu rozkwita przemysł filmowy, zwany pieszczotliwie Lollywoodem. Tu najznamienitsi lokalni projektanci mody otwierają lśniące szkłem i sterylnym metalem salony. Architektura Lahore to jak przekrój przez historię miasta, które zmieniało ręce niczym drogocenny kamień szlifowany przez każdego na swój sposób.

Nie mamy czasu, by zwiedzać Lahore. Miesiąc temu zostawiliśmy pytanie na pakistańskiej podróżniczej grupie w mediach społecznościowych – „Czy zna ktoś Polaków mieszkających w Pakistanie?”. Ruszyła lawina. „Podaję kontakt do XY”, „Spróbujcie YZ”, „Nie wiem, czy jeszcze jest w Pakistanie, ale może UW?”. Większość odpowiedzi brzmiała jednak tak: „Jestem z Hunzy, serdecznie zapraszam!”, „Witajcie! Możecie zostać u mnie. Pokażę Wam mój piękny kraj”, „Jestem w Lahore. Wpadajcie na herbatę”, „Zapraszam na obiad. Z chęcią opowiem wam o Pakistanie”. I tak, zamiast poznawać miasto, poznajemy duszę Pakistanu. Jego ludzi. Ich serdeczność, otwartość i ciepło. Gościnność, której ogrom wprawia nas w zakłopotanie. Jej genezę poznajemy dzięki pierwszemu spotkaniu z długiej listy socjalnych wizyt.

PopCorn to sieć biur porozrzucanych po Pakistanie. Służą konceptowi „co-work” – ktoś pracuje zdalnie i potrzebuje biurka, gniazdka, dostępu do Internetu. PopCorn w swoich punktach spełnia te zapotrzebowania. Każdy, kto odpowiednio wcześniej zarezerwuje miejsce, ma dostęp do wszystkiego, co niezbędne. Młodzi pomysłodawcy i założyciele PopCornu proszą nas o miniwykład na temat naszej podróży.

Biuro jest relaksacyjnie luzackie. Na podłodze poduchy do siedzenia i puchate pufy w kształcie kości do gry. Ciepłe świtało sączy się z nagich żarówek, fantazyjnie podwieszonych pod sufitem. Ścienne bibeloty i ozdoby w pomarańczowo-żółtych kolorach tworzą uroczą atmosferę przytulności. Między tym wszystkim – profesjonalny sprzęt do prezentacji. Prezentujemy, opowiadamy, odpowiadamy na pytania. Naprzeciw – zasłuchana grupa młodych mężczyzn i nasze podobizny odbijające się w czerni nocy zaglądającej przez przeszkloną ścianę biura.

Kilkadziesiąt minut później siedzimy na przedmieściach Lahore w jednej z restauracji wioski kulinarnej. Otwarta przestrzeń. W kącie podwórca wielki telewizor i mecz krykieta. Tylko wizja. Fonia wyciszona. Pod plazmą gra na żywo zespół. Tradycyjna muzyka pakistańska. Nosowy śpiew i wibrujące dźwięki egzotycznych instrumentów strunowych.

Nasi gospodarze biorą sobie za punkt honoru przekarmienie nas. Zamawiają niemal wszystko, co jest w menu. W oczekiwaniu na posiłek toczy się rozmowa.

- Pakistan ma bardzo złą reputację w mediach zachodnich – skarży się jeden z chłopaków. – Według nich każdy z Pakistańczyków to terrorysta, który tylko czeka, żeby coś wysadzić albo porwać dla okupu turystę. To bardzo niesprawiedliwy obraz. Przecież to właśnie Pakistańczycy najbardziej cierpieli z rąk terrorystów. To na nasze wojsko, nasze wioski, naszych bezbronnych ludzi napadali terroryści. Zabijali tych, którzy, tak jak wszyscy inni na świecie, chcieli po prostu żyć w spokoju – młody rozmówca przerywa. Bierze długi, drżący wdech i kontynuuje. – Nawet teraz, kiedy w Pakistanie jest już spokój, kiedy jest bezpiecznie, ciągnie się za nami ta ohydna reputacja.

- To dlatego, że terroryści krzyczą, że walczą w imię wiary. W imię islamu – dodaje jego kolega. – Więc teraz, w oczach świata, każdy muzułmanin to potencjalny morderca innowierców. Co za bzdura! Ci, co zabijają „w imię wiary”, co toczą „świętą wojnę”, to zwykli bandyci. Nic więcej. Pewnie w życiu Koranu nie czytali. „Dżihad - święta wojna” to nic innego jak walka z samym sobą. Ze swoimi słabościami, po to, żeby stawać się co dzień lepszym człowiekiem. Lepszym muzułmaninem. Bo prawdziwy islam opiera się na trosce o drugiego człowieka.

Tego akurat doświadczyliśmy na własnej skórze – wtrącamy. – Gościnności na taką skalę jak w Iranie czy Pakistanie nie doświadczyliśmy nigdzie indziej.

- Dokładnie! To jedno z naszych najważniejszych przykazań! Jeśli w naszych progach pojawi się gość, to tak jakby sam Allach w nie wstąpił. Dlatego przybyszów traktujemy z najwyższym szacunkiem.

„Gość w dom, Bóg w dom” – staropolska, chrześcijańska zasada, która żyje w muzułmańskim Pakistanie. Która umiera w „cywilizowanym” zachodnim świecie. Ze strachu. Jeśli otworzymy swój dom dla przybysza, niechybnie nas obrabuje. Skrzywdzi. Racjonalne myślenie. Nie w Pakistanie. Tu domy otwierają się dla nas jeden po drugim. Ludzie wychodzą naprzeciw. Przy spotkaniu nikt nie spuszcza głowy, udając, że nie widzi. Nie odwraca wzroku, unikając rozmowy. Prostego powitania. Nie otacza się murem niedostępności. Murem tym wyższym, im bardziej zaawansowana „cywilizacja”, w której żyje.

Cywilizacja, która w zastraszającym tempie niszczy w nas odruchy człowieczeństwa. Zamiast dawać i dzielić się – zbieramy i kumulujemy. Coraz lepsze samochody, gadżety, kariery. Zamiast opiekować się sobą nawzajem – zamykamy się w czterech ścianach coraz lepszych mieszkań, w błękitnej poświacie coraz nowocześniejszych smartfonów. Cieszymy się, że mamy tak wiele, tak naprawdę nie mając nic.

Na drugi dzień poznajemy zgoła inną perspektywę na Pakistan. Z Beatą, mieszkającą tu Polką, spotykamy się w jednym z pięknych domów osiedla DHA. Defence Housing Authority to zamożne dzielnice mieszkaniowe o wzmożonym systemie bezpieczeństwa. Zwykłym widokiem są tu policyjne punkty kontrolne i patrole. Osiedla początkowo przeznaczone były dla wojskowych i ich rodzin. Dziś mogą osiedlać się w nich również cywile. Ci, których na to stać.

Sąsiadami Beaty są więc dyplomaci, politycy, ekspaci, zamożni biznesmeni. Jak sama mówi – żyje w bańce. Bańce, do której zalicza się 2 proc. pakistańskiego społeczeństwa. Między innymi jej mąż i jego rodzina. Nie ukrywa, że przepych i splendor, które ją otoczyły, zaimponowały jej. Młoda kobieta, jeszcze wtedy studentka, nagle znalazła się w bajce. Wystawne, ociekające alkoholem przyjęcia ze słynnymi aktorami, muzykami, celebrytami pakistańskimi i zagranicznymi. Spełnione każde życzenie. Brak rzeczy niemożliwych. Kiedyś rzuciła dla żartu, że chciałaby się przejechać na wielbłądzie. Następnego dnia przed jej drzwiami czekało osiodłane zwierzę.

Z czasem zaczęła zauważać rozdarcia w bajkowym płótnie. Potężne rozwarstwienie między garstką najbogatszych i resztą kraju żyjącego w skrajnej biedzie. Wątpliwa moralność najwyższych sfer, które alkohol, narkotyki i prostytucję mają na wyciągnięcie ręki. Którzy swoją służbę, pochodzącą ze sfer najniższych, często traktują jak przedmiot.

- Widzę, jak wiele osób traktuje tutaj ludzi, którzy dla nich pracują, niemal jak śmieci. Krzyczą na nich, każą się myć za domem w łazience tylko dla służby. Niektórzy używają nawet innych talerzy i sztućców tylko dla służby. Mnie się to bardzo nie podoba i zawsze mówiłam mężowi, że naszej pomocy domowej będę pomagać i traktować ją z takim samym szacunkiem, z jakim podchodzę do innych ludzi. Zorganizuję nauczyciela, który nauczy ją czytać, pisać. I wszystko to zrealizowałam – mówi Beata.

Po chwili jednak uzupełnia obraz:
- Ale teraz widzę, że mimo że naszą pomoc domową traktuję bardzo dobrze, ona zaczyna to wykorzystywać i nadużywać. Przestaje robić, o co ją proszę, do czego jest zatrudniona. Ale trzeba wytłumaczyć też, że biedni ludzie w Pakistanie nie są tacy sami, jak biedni ludzie w Polsce. Nie chodzi tylko o zasobność portfela, ale głównie o mentalność. Nie mogę sobie poradzić z faktem, że u nas w Polsce, jeśli komuś pomagasz, to widzisz, że ta osoba jest ci za to wdzięczna. Tutaj ludzie uważają, że im się to należy. Poza tym – nie chcę, żeby to źle zabrzmiało – ale nawet jak starasz się ich dobrze traktować, to oni zaraz zaczynają to wykorzystywać.

Kiedy przyjechał do Polski, spotkał się z psychologiem i opowiedziała mu o swoich rozterkach. Nie mogła zrozumieć, że komuś pomaga, a ta osoba "wbija jej nóż w plecy".

- Wytłumaczył mi, że ja sobie cały czas tę sytuację próbuję wytłumaczyć polskimi realiami, a powinnam zrozumieć, że mieszkam w Pakistanie i to są pakistańskie realia - kontynuuje. - To, co dla mnie jest niefajne i nieuczciwe, dla nich może być szczytem życiowej zaradności. Jest to kulturowo uwarunkowane. W Pakistanie i w ogóle w islamie istnieje instytucja „zakatu”, czyli obowiązkowego pomagania biednym. Bardzo dużo ludzi żebrze tutaj na ulicach, ale to naprawdę nie są biedni ludzie. Część z nich zatrudniona jest przez mafię, która inkasuje prawie wszystko. Ale ci żebracy na ulicach na pewno lepiej zarabiają, niż pracując gdzieś u kogoś w domu.

Ich sposób rozumowania jest taki, że im się należy z racji samego tego, że są biedni.

Z drugiej strony, tu w Pakistanie jest bardzo popularna zasada „zastaw się, a postaw się” - opowiada Beata. - Pakistańczycy, którzy pracują gdzieś w Europie, potrafią oszczędzać miesiącami, bo siostra bierze ślub i trzeba jej kupić biżuterię za 5000 EUR. Siostra będzie mieszkać w rozwalającym się domu, ma popsute zęby, ale zamiast inwestować w uzębienie siostry, to oni zainwestują tysiące dolarów w złotą biżuterię. Dla mnie to jest totalny brak logiki.

Dwa odmienne poglądy. Dwie odmienne kultury. Dwa światy. Pomiędzy nimi – my. Starający się poukładać sobie w głowie puzzle przeciwstawnych wizji. Zrozumieć jedną i drugą stronę. Nie oceniać. No bo jak? Jesteśmy tylko chwilą w życiu na drodze ludzi, których spotykamy. Przelotnym ruchem powietrza. Pojawiamy się i znikamy. Usłyszymy jedną historię, drugą, piątą, dziesiątą. A ilu historii nie usłyszymy? Ilu faktów nie poznamy? Nasz obraz zawsze będzie niepełny, wykrzywiony. Jedyne, co możemy zrobić, to starać się go jak najbardziej uzupełniać. Poznawać każdą perspektywę. Każdą szanować. Jak często przecież to, co „dla jednego jest śmieciem, dla innego jest skarbem”?

Nie mamy czasu przetrawić wszystkich informacji i opinii, które na nas spłynęły, a już dodajemy do nich nowe. Kolejne dni upływają na zbieraniu materiałów do dokumentów o malarzach „jingle trucks” i zapaśnikach kushti.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
Peryferie.com

***
Przypomnijmy, malborczyk Andrzej Wiśniewski i jego żona Aleksandra wyruszyli w podróż życia z Malborka 14 czerwca 2018 roku o godz. 14.14. Obecnie przez pandemię koronawirusa utknęli w Portugalii.

Z Malborka jadą starą karetką przez świat. W Pakistanie (odc...

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto