Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Jadą karetką przez świat. Raport z podróży (odc. 4) - Mongolia

Aleksandra Wiśniewska
Fot. Andrzej Wiśniewski/Peryferie.com
Andrzej Wiśniewski z Malborka i jego żona Aleksandra jadą przez świat specjalnie przystosowanym starym ambulansem. Nasi Czytelnicy też mogą zobaczyć tę wyprawę ich oczami. To czwarta relacja Aleksandry i zdjęcia autorstwa Andrzeja.

Przejście graniczne Rosja-Mongolia. W chaosie do okienka celniczego przytłacza nas pchająca się z
każdej strony masa ciał, wymachująca frenetycznie paszportami. Po walce o życie i pieczątki wracamy do samochodu, gdzie czeka bardzo oficjalnie i poważnie wyglądający mundurowy. Ręką uzbrojoną w białą rękawiczkę i lustro na długim wysięgniku sprawdza podwozie samochodu. Co ciekawe, podwozie bardziej go interesuje niż zawartość zapchanego plastikowego pudłami bagażnika. Nie oponujemy. Czekamy grzecznie w ciszy.
- Jedziecie do Ułan Bator? Mogę się zabrać z wami? – nagle zagaduje nas po angielsku dźwięczny głos młodej Ukrainki.

Branie autostopowicza na przejściu granicznym? Człowiek uczy się całe życie. Z Rosji wyjeżdżamy we dwoje, ale do Mongolii wjeżdżamy już we czwórkę. Jak brać autostopowiczów, to na bogato! Przed samym szlabanem strony mongolskiej dołącza do nas jeszcze Polak, również zmierzający do stolicy. Goście sadowią się wygodnie w salonie karetki i w drogę! Na spotkanie wielkiej mongolskiej przygody! Dwieście metrów dalej okazuje się, że któryś z celników nie podbił jakiegoś świstka tak, jak trzeba. Wracamy do chaosu ciał, paszportów i papierków.

Po sześciu godzinach przeprawy przez granicę energii wystarcza nam tylko na dokulanie się do
najbliższej przygranicznej restauracji. Naprzeciw wychodzi nam krępa, leciwa kucharka z burzą pięknych, czarnych loków i z miną znawcy poleca słodki barszcz czerwony i kwaśną okroszkę dla pań, dla panów zaś podane na skwierczącej tłuszczem, żelaznej tacy mięso z jajkiem. Cholesterolowe niebo w gębie.

Godzina szesnasta. Do Ułan Bator 350 kilometrów – nie najgorzej. Biorąc pod uwagę, że wąska, ale asfaltowa taśma w miarę dobrym stanie ciągnie się do samej stolicy, cel osiągniemy za – góra – cztery godziny.
Pierwsze kilometry są rzeczywiście piękne i gładkie. Do tego wiją się wśród soczyście zielonego, nieskończonego morza stepów. Jego zieleń łączy się z równie bezkresnym błękitem nieba. Niczym nieograniczona przestrzeń. Tylko gdzieniegdzie łyska biel gerów – tradycyjnych namiotów mieszkalnych nomadów i pasterzy. Przy nich – zagrody dla owiec i kóz. Liczna trzoda, raz po raz, zastępuje nam drogę becząco-meczącym kudłatym korkiem ulicznym.

Jest pięknie. Do czasu, aż znienacka pod kołami zaczynają wyskakiwać dziury. Dziury zmieniają się w ziejące nicością wyrwy. Porzucamy podziwianie fantastycznego pejzażu i koncentrujemy się całkowicie na drogowym slalomie. Idzie całkiem nieźle. Do czasu, kiedy zaczyna padać. Błękit nieba zmienia się w szarość brudnego płótna i wreszcie w głęboką czerń, gdy zapada zmrok. Dalsza część trasy upływa pod znakiem nagłych hamowań, ostrych skrętów, pisku opon i naszych autostopowiczów bezlitośnie miotanych po salonie karetki.

Cztery planowane godziny wyciągają się w osiem wypełnionych na zmianę to przekleństwami, to modłami. Do tego jeszcze te piekielne długie światła! Wszyscy kierowcy, jak jeden mąż, zdają się kompletnie
ignorować fakt istnienia świateł mijania i od razu walą snopem długich. Że oślepiają jadących z
naprzeciwka? Jadący z naprzeciwka też jadą na długich, więc o co chodzi? Umordowani i na wpół ślepi do Ułan Bator jednak docieramy.

Stolica jest miastem chaotycznym. Na prawo i lewo wznoszą się budowy, które wyglądają, jakby nie miały pomysłu, jak się dalej rozwinąć. Dookoła na wpół ukończonych budynków stoją maszyny wyglądające jak porzucone psy – ktoś je tutaj zostawił i nigdy nie wrócił. Podobne straszydełka są zarówno w centrum miasta, jak i na jego obrzeżach. Prawdopodobnie większość z nich kiedyś wreszcie zamieni się w bloki mieszkalne. Wygląda na to, że zapotrzebowanie jest duże. Z trzech milionów populacji Mongolii połowa mieszka w Ułan Bator. Do tego dochodzą jeszcze sezonowe miasteczka pojawiające się zimą dookoła stolicy. Na obrzeżach miasta stawia swoje gery tysiące ludzi. Przy stolicy łatwiej im zdobyć pożywienie i opał w czasie mrozów dochodzących do pięćdziesięciu stopni. Tymczasowy wzrost populacji przejawia się między innymi wiszącą nad Ułan Bator ciężką, czarną chmurą smogu.

A jednak z nadejściem wiosny topnieją zarówno masy lodu, jak i ludu, który zawija gery i przeprowadza się na bezbrzeżne stepy i pastwiska, gdzie może wypasać liczną trzodę. Przywiązanie do tradycji pasterskich jest chyba zbyt duże, by kompromitować je na rzecz zamknięcia się w klatce z betonu. Mimo wszelkich udogodnień za tym idących.

Chaos stolicy – jakkolwiek nieprawdopodobnie to brzmi – jest również jej pozytywną stroną i swoistym znakiem szczególnym. Ulice Ułan Bator są bardzo kosmopolityczne. Nie tylko pod względem mniej lub bardziej zagubionych turystów, ale również usług, które miasto oferuje. Korea i Japonia przodują na rynku zarówno gastronomicznym (restauracje, produkty spożywcze), jak i kosmetycznym (salony piękności, spa, wybielające kremy). Do tego dochodzą przybytki chińskich karaoke i wielkie centra handlowe z najchwytliwszymi markami zachodnimi, stojące zaraz obok maleńkich sklepów osiedlowych. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – i bogacz, który lekką ręką jest w stanie wydać miliony tugrików, i ubogi backpacker. Ułan Bator to jednocześnie centrum polityczne, finansowe, ekonomiczne i kulturalne, ale w bardzo przystępnym, swojskim wydaniu.

Po kilku dniach w stolicy decydujemy się na krótką wycieczkę za miasto do położonego sześćdziesiąt kilometrów na wschód Tsonjin Boldog. Znów jedziemy zielono-błękitnym pejzażem, który ktoś zapomniał oprawić w ramy. Kiedy wydaje się, że już ładniej być nie może, stepy zaczynają falować pagórkami. Między nimi – srebrny kolos. Potężny władca – Dżyngis-chan – na stalowym rumaku. Dla tego, który w XIII wieku zjednoczył Mongolię i uczynił z niej imperium na miarę legend, wzniesiono 40-metrowy pomnik – jego najwyższą konną podobiznę na świecie.

Statua stoi w miejscu, gdzie według podań chan znalazł złoty bicz, który zainspirował go do przyszłych podbojów. Sama postać skierowana jest na wschód, w stronę miejsca urodzenia. Przez chwilę podziwiamy kolosa z perspektywy mrówki, żeby potem wąziutkimi schodami wdrapać się na koński łeb i maleńki taras widokowy na nim umieszczony. Tarasik może i niepozorny, ale widok rozciągający się z niego – imponujący. Ciężka wata chmur kładzie się na dalekich, szaro-czarnych szczytach górskich. Przed nimi ciągną się łagodne wzgórza i pagórki, których zieleń jaskrawo odcina się od ciemniejących w dali potężnych sióstr. A potem zaczyna zachodzić słońce. Krwawo, strasznie i pięknie. Srebro posągu Dżyngis-chana zamienia się w płonący rubin. Zapatrzeni w niesamowity zachód słońca, zapominamy o drobnym szczególe znalezienia noclegu. Kończy się to nocą spędzoną na czymś, co przypomina kamieniołom.

Następny dzień upływa pod znakiem zaopatrywania się w prowiant na następny miesiąc jazdy po Mongolii. Wynajdujemy w Ułan Bator wielki supermarket i z dziecięcym entuzjazmem buszujemy po półkach. A tam – koreańskie produkty. Oczywiście. Ale obok? Zaraz. Dobrze widzę? Nie zabrałam okularów. Wołam Andrzeja.
- Ogórki konserwowe KOWAR.
Oczy w słup. Buszujemy dalej. Ogórki kiszone KOWAR, leczo KOWAR, sosy do makaronów DAWTONA, Konserwa Turystyczna. Oczy zalewa wodospad łez radości, kiedy docieramy na dział słodyczy. Na półkach niepodzielnie rządzi MIESZKO. Samochód z patriotycznie napchaną spiżarnią kierujemy na zachód w stronę granicy z Taszantą. Wiza wygasa za 30 dni, więc niespiesznie toczymy się przez płaski, złoty step. Niecałe sto kilometrów dalej z asfaltowej drogi zbaczamy w krętą, spękaną słońcem drożynkę, która prowadzi do najmniejszego parku narodowego Mongolii – Chustajn Nuruu. Jest to jedyny park pozarządowy działający w Mongolii. Ten stosunkowo niewielki obszar, pokrywający 506 kilometrów kwadratowych, słynie ze swoich starań przywrócenia światu populacji koni Przewalskiego. Pochodzenie tego zwierzęcia jest tak samo tajemnicze, jak i jego niemal kompletne wyginięcie. Mongołowie nazywają je takhi – duchy. Jest to ostatni żyjący na wolności dziki koń, który nigdy nie został udomowiony.

W 1879 r. rosyjski generał i geograf – Nikołaj Przewalski – po raz pierwszy zauważył i zebrał materiały dotyczące beżowych, niewielkich, krępych koni z bardzo krótką grzywą i kompletnym brakiem grzywki na czole. Już wtedy – nazwane na jego cześć – konie Przewalskiego były gatunkiem zagrożonym. W 1900 r. zakrojono szeroką akcję łapania zwierząt i przenoszenia ich do zoo w Europie. Z grupy tej 13 nadających się do reprodukcji osobników przyczyniło się do odrodzenia gatunku, który w latach 60. został uznany na wolności za wymarły. Obecnie, dzięki ogólnoświatowej współpracy naukowców, udało się odbudować populację dzikich koni w warunkach naturalnych i po Chustajn Nuruu przechadza się niemal 300 koni Przewalskiego.

Kiedy zachodzące słońce kładzie się złotem na zielonych wzgórzach parku, do wodopoju w dolinach schodzą niewielkie krępe koniki. Idą leniwie, niespiesznie. Wiedzą, że są u siebie. Chłepcząc wodę z wąskiego strumyka, prychają i parskają zadowolone. Piaskowe łby chodzą żwawo w górę i dół, kiedy odganiają się od uporczywych i dokuczliwych much. Jeśli to za mało, jeden z drugim tarza się w grząskim błocie, oblepiając swoją jasno umaszczoną sierść cienkim pancerzem mazi. Młode pokolenie chudonogich źrebaków z donośnym rżeniem idzie w ślady starszych. Pomiędzy końmi, raz po raz, śmigają puszyste kule sierści – świstaki. One również są pod ochroną granic parku Chustajn Nuruu.

Po dwóch dniach spędzonych w towarzystwie „duchów” i świstaków wracamy na trasę właściwą. Kierunek – Karakorum – dawna stolica Imperium Mongolskiego.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
www.peryferie.com

Aleksandra i Andrzej w ciągu czterech lat chcą przejechać 150 tysięcy kilometrów przez 56 krajów na pięciu kontynentach. Wyruszyli w tę podróż z Malborka 14 czerwca o godz. 14.14.

Trasa:
Litwa, Łotwa, Estonia, Rosja, Kazachstan, Mongolia, Wietnam, Laos, Kambodża, Tajlandia, Malezja, Singapur, Mjanma, Bangladesz, Butan, Nepal, Indie, Pakistan, Tadżykistan, Kirgistan, Uzbekistan, Turkmenistan, Iran, Azerbejdżan, Gruzja, Armenia, Turcja - prom - Egipt, Sudan, Etiopia, Kenia, Tanzania, Mozambik, Botswana, Namibia, Republika Południowej Afryki - prom - Argentyna, Chile, Paragwaj, Brazylia, Boliwia, Peru, Ekwador, Kolumbia, Wenezuela, Panama, Kostaryka, Nikaragua, Honduras, Salwador, Gwatemala, Belize, Meksyk, USA, Kanada, USA – Alaska.


Zobacz: Spektakl Magic Malbork Night Show 2018 (fragmenty)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto