Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Jadą starą karetką przez świat (odc. 14). W Baku, stolicy Azerbejdżanu

Radosław Konczyński
Radosław Konczyński
FOT. ANDRZEJ WIŚNIEWSKI/PERYFERIE.COM
Aleksandra i Andrzej Wiśniewscy w podróży są od 14 czerwca 2018 roku od godz. 14.14. Wtedy wyruszyli z Malborka w wyprawę swojego życia specjalnie przystosowanym byłym, kilkunastoletnim ambulansem. W swoich opowiadaniach Ola sukcesywne opisuje mijany świat. Poniżej kolejna relacja.

Przejście graniczne Rosja-Azerbejdżan udaje nam się opuścić dopiero późną nocą. Przed nami jeszcze kilkadziesiąt kilometrów do stolicy kraju – Baku. W ciemnościach kilkukrotnie gubimy drogę na rozkopach robót drogowych. Do miasta dojeżdżamy sfrustrowani i wymęczeni. Nawet jego bajkowo kolorowe oświetlenie nie jest w stanie zrobić na nas wrażenia.

Następny dzień nie zapowiada się lepiej. Jeździmy z miejsca na miejsce, załatwiając dokumenty potrzebne do aplikacji o wizę pakistańską. Dokumenty wraz z paszportami musimy wysłać do agencji turystycznej w Polsce. Tylko dzięki pośrednikom możemy dostać wizę, bez osobistego stawiennictwa w ambasadzie Pakistanu w Warszawie. Wizę azerską mamy na 30 dni. Cała akcja z załatwianiem wizy pakistańskiej w Polsce, łącznie z czasem przesyłki – 26 dni. Jeśli tylko wszystko dobrze pójdzie, a tu jeszcze zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Naciągamy nasze szczęście. Innego wyjścia jednak nie ma. Wreszcie, kiedy cenne kargo jest już nadane listem poczwórnie zabezpieczonym, zarejestrowanym i ubezpieczonym, możemy się poddać urokowi miasta.

Każdy turysta przebywający w Azerbejdżanie powyżej dwóch tygodni musi zarejestrować się w systemie elektronicznym departamentu imigracyjnego. Do tego potrzebny jest tymczasowy adres pobytu. Aby takowy zdobyć, rezerwujemy kilka dni w hostelu i obsłudze zostawiamy sprawę rejestracji. Sami udajemy się na spacer po Baku. Przechadzamy się pomiędzy schludnymi budynkami o piaskowej barwie, mocno czerpiącymi z gotyku i baroku. Ich pięknie zdobione fasady ocieniają gęste drzewa. Do estetyki miasta, której nie powstydziłyby się Włochy czy Francja, silnie przyczynili się Polacy. Czterech z nich było kolejno naczelnymi architektami Baku: Józef Gosławski, Kazimierz Skórewicz, Józef Płoszko i Konstanty Borysoglebski. Ich budowle zdobią miasto po dziś dzień. W przygodnych rozmowach sami bakijczycy spieszą z dumą donieść o polskich wpływach na architekturę miasta.

Obecność polska w Baku zaznaczyła się jednak nie tylko architekturą. Część rodaków trafiła tu jako zesłańcy polityczni, część – z powodu boomu naftowego, przypadającego na przełom XIX i XX wieku. Wielu polskich uczonych i inżynierów przyciągnęło do Baku, wiążąc swój rozwój zawodowy z gwałtownym rozwojem miasta. Pośród nich znaleźli się inżynierowie Witold Zglenicki i Paweł Potocki. Ten pierwszy był autorem innowacyjnego – na skalę światową – pomysłu wydobywania ropy naftowej spod dna morza. Potocki natomiast zasłynął z osuszenia Zatoki Bibi-Ejbat, kiedy zasypanych zostało niemal 80 hektarów powierzchni pod naziemne pole naftowe. Na kartach historii naftowej zapisał się także Józef Jeśman – twórca hydrauliki naftowej i jeden z projektantów naftociągu Baku-Batumi. Natomiast inżynier Stefan Skrzywan pracował przy budowie wodociągów, które w znacznym stopniu przyczyniły się do zażegnania nękających Baku epidemii cholery i malarii.

Efekty złotodajnych pól naftowych widać w mieście na każdym kroku. Baku nie przestaje rosnąć. Za plecami historii widać nowoczesne budynki o abstrakcyjnej architekturze, lśniące kryształem szkła i metalu. Noc ich powierzchnię zmienia w gigantyczne ekrany projekcyjne. Zatokę bacznie obserwuje potężne „Oko Baku” – masywny „diabelski młyn”, obok którego kwitnie finezyjny lotos nowoczesnego centrum handlowego. Zaraz obok złotem zdobień pyszni się zwinięty w leżący rulon budynek Muzeum Dywanów. Inwestycje w Baku płyną rwącą rzeką. Wraz z nią napływają turyści, nowi klienci i nowe inwestycje. Nie ma co ukrywać, nowoczesny przepych Baku nam imponuje. Mimo wszystko jednak, zamiast szkła, metalu i projekcji, wolimy grube mury warowne i wąskie, brukowane uliczki historycznego Miasta Wewnętrznego – Icheri Sheher. Jego dzieje sięgają co najmniej XII wieku. To w tym czasie ukończono konstrukcję Baszty Dziewiczej – najbardziej rozpoznawalnego symbolu nie tylko Baku, ale całego Azerbejdżanu. Historia wieży, przeznaczenie, okoliczności i dokładna data powstania wciąż przyprawiają historyków o ból głowy. Jedni powstanie wieży datują na stulecia między IV a VI, inni – między VII a VIII. Jedni twierdzą, że funkcjonowała jako premuzułmańska świątynia zaratustriańska i stąd wiecznie płonący ogień na jej szczycie. Inni zaś uważają, że było to po prostu obserwatorium astronomiczne.

Podobnie jak nauka, skonfundowane są podania i legendy. Te odwołujące się do źródeł zaratustrianizmu twierdzą, że Baku zostało napadnięte przez wrogiego władcę, który chciał bakijczyków uczynić swymi niewolnikami. Zamknięci w baszcie zaratustriańscy kapłani modlili się o ratunek. Bóg Ahura Mazda wysłuchał ich próśb i zesłał na ziemię przepiękną dziewicę o płomiennych włosach. Kobieta pokonała wrogiego króla. Ten, ujęty odwagą i urodą dziewicy, poślubił ją, pieczętując tym samym pokój Baku.

Inne legendy niestety pozbawione są szczęśliwego zakończenia. Według nich córka króla nie chciała poślubić wyznaczonego dla niej księcia. Żeby kupić sobie czas, poprosiła ojca o wybudowanie dla niej wieży. Kiedy budowla została ukończona, nieszczęsna dziewczyna rzuciła się z jej szczytu. Wszystkie romantyczno-historyczne konsternacje otaczające Basztę Dziewiczą, dodają tylko jej sentymentalnej wartości. Do tego stopnia nawet, że jej wizerunek umieszczono na banknotach, monetach i formularzach oficjalnych pism kraju.

W momencie, kiedy przekraczamy mury Miasta Wewnętrznego, przenosimy się w czasie. Nasze stopy ślizgają się na kamieniach kocich łbów, wypolerowanych milionem kroków. Gubimy się pomiędzy grubymi murami domostw, których masywne wrota otwierają się na zacienione patia. Drewniane balkoniki czepiają się kurczowo kamiennych ścian. Pod nimi, w promieniach grudniowego słońca, wygrzewają się koty. Przejęły w posiadanie całe Icheri Sheher. Przechadzają się leniwie jego uliczkami. Głowa wysoko podniesiona. Psotna iskra w szmaragdowych oczach. Skrupulatnie i z uwagą wybierają sobie niewolników, którzy nie tylko będą je głaskać i drapać za uchem, ale będą w siódmym niebie, że dostali na to łaskawe kocie przyzwolenie.

Ofiarą kotów Baku pada każdy. Pan z teczką spieszący do biura nagle zbacza z trasy, wstępuje do sklepu i wychodzi z naręczem kociej karmy. Garsonka eleganckiej pani, przeprowadzającej nad kawą rozmowę z klientem, obficie ozdobiona zostaje kocią sierścią, kiedy czworonóg bezceremonialnie skacze jej na kolana. Nie dziwi to ani kobiety, ani klienta, który sam wkrótce staje się kocim legowiskiem. Nawet sprzątacze dbający o porządek w Icheri Sheher pracują dla kotów Baku. Każdego ranka sprzątają specjalnie wystawione dla nich domki. Każdego ranka napełniają ich miski karmą i wodą. Koty Baku nie mają właścicieli. Nie można jednak nazwać ani bezpańskimi, ani bezdomnymi zwierząt, na których usługach jest całe miasto.

Spotkania ze starym miastem i kotami wchodzą nam w codzienną rutynę. Zaczynamy czuć się tu jak w domu. Uczucie to kulminuje w czasie pięknego świątecznego spotkania. Ale o tym następnym razem.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
Peryferie.com

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie tylko o niedźwiedziach, które mieszkały w minizoo w Lesznie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto