Z Kaszan kierujemy się na zachód do trzeciego co do wielkości miasta Iranu – Isfahan. Za czasów dynastii Safawidów (1501-1736) Isfahan było stolicą Persji oraz jednym z największych i najpiękniejszych miast na świecie. Jego gwałtowny rozkwit sprawił, że stało się atrakcyjnym miejscem dla emigrantów z rejonu Kaukazu, m.in. Armenii. Po dziś dzień w Isfahan istnieje dzielnica ormiańska z ormiańskimi sklepami oraz chrześcijańskimi kościołami, którą uważa się za jedną z najstarszych i największych na świecie.
Z Isfahan bardzo silnie związane są losy Polaków. W czasie II wojny światowej wraz z Armią Andersa uciekającą z ZSRR trafiło tutaj ponad 2,5 tysiąca polskich dzieci. Zapewniono im schronienie, wyżywienie, opiekę oraz edukację. Specjalnie dla nich powstawały polskie szkoły. O skali obecności małych Polaków najlepiej świadczy nieoficjalna nazwa Isfahan z tamtego okresu – „miasto polskich dzieci”. Dziś już niewiele pozostało ze śladów polskiej obecności.
Jednym z najbardziej rozpoznawalnych symboli Isfahan jest ogromny plac z przełomu XVI i XVII wieku, zwany Placem Imama. To właśnie w stronę skweru wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO kierujemy pierwsze kroki. Jego potężna przestrzeń (niemal 90 tysięcy metrów kwadratowych), poprzecinana wypielęgnowanymi trawnikami i fontannami ze skrzącą się w słońcu wodą, wprawia nas w czysty zachwyt. Podobnie jak otaczające go z czterech stron majestatyczne budowle i siatka ciągnącego się pod arkadami bazaru.
W południowej części placu znajduje się Meczet Imama, który góruje nad miejscem wspaniałą lazurową kopułą i strzelającymi w niebo 42-metrowymi minaretami. Cała budowla zdobiona jest przepięknymi siedmiokolorowymi mozaikami oraz przypominającymi ceramiczne stalaktyty ornamentami mukarnas. Zachodnią stronę placu dominuje Pałac Ali Qapu. W sześciopiętrowej konstrukcji znajduje się między innymi sala muzyczna słynąca z licznych nisz zdobionych w stylu mukarnas. Ich główną funkcją nie była jednak dekoracja, lecz tworzenie odpowiedniej akustyki dla odbywających się tu koncertów i bankietów.
We wschodniej części skweru znajduje się kolejna świątynia – Meczet Szejka Lotfollah. Historycznie jest to pierwsza budowla wzniesiona na Placu Imama. O ile Meczet Imama pełnił funkcję świątyni otwartej dla ludu, o tyle Meczet Szejka Lotofollah przeznaczony był jedynie dla rodziny królewskiej. Z tego też powodu meczet jest o wiele bardziej niepozorny i nie posiada minaretów, służących zlokalizowaniu świątyni. Aby chronić kobiety z królewskiego haremu przed wzrokiem postronnych, szach nakazał konstrukcję podziemnego tunelu biegnącego z pałacu do meczetu. O ile dziś świątynia otwarta jest dla wszystkich, o tyle tunel jest zamknięty dla użytku publicznego.
Północną stronę placu zajmuje Wielki Bazar Isfahan. W jego ukrytych pod arkadami sklepikach królują dywany i kilimy. Kiedy mijamy ich przeszklone witryny, sprzedawcy raz po raz zapraszają nas, by podziwiać przebogaty asortyment. Za każdym razem goszczą nas herbatą i poczęstunkiem z ciastek albo orzechów z miodem. Cierpliwie pokazują różne rodzaje dywanów, tłumaczą technikę ich wykonania i miejsce pochodzenia. Nawet jeśli nie dochodzi do transakcji, cieszą się, że mogli z kimś podzielić się swoją wiedzą i perskimi tradycjami tkania dywanów. Dywanów przepięknych w swojej ornamentyce, strukturze i jakości.
Po południu udajemy się do ormiańskiej dzielnicy, gdzie wznosi się, ukończona w połowie XVII wieku chrześcijańska Katedra Świętego Zbawiciela. Budowla jest ciekawym połączeniem elementów architektury perskiej (kopuła świątynna właściwa dla meczetów) oraz tych spotykanych w tradycyjnej architekturze sakralnej zachodnich kościołów (obecność absydy i prezbiterium). Mimo że fasada kościoła nie wyróżnia się szczególną ornamentyką, jej wnętrze zachwyca przepychem złota i barwnych fresków. Przedstawiają one między innymi historię stworzenia świata, wygnania człowieka z raju oraz sceny z życia Jezusa. Ponieważ jest początek stycznia, przed kościołem stoi jeszcze szopka bożonarodzeniowa. Jej drewniana struktura zaraz obok ubranej choinki odbija się w nas poważną melancholią i tęsknotą za rodzinną atmosferą świąt.
Żeby przegonić smutki, przenosimy się w okolice Mostu Si-o-se-pol, czyli Mostu Trzydziestu Trzech Przęseł. Jest to największy most przerzucony przez rzekę Zayanderud. A raczej to, co po niej zostało po dekadach zmian klimatycznych i susz nękających Wyżynę Irańską. Potężna struktura została wzniesiona na początku XVII wieku przy użyciu typowych dla tej epoki budulców – suszonej cegły, wapienia oraz specyficznej zaprawy murarskiej sarooj. Ten bardzo odporny na wodę materiał składa się z mieszanki wapienia, gliny, słomy oraz białka jajek. Kiedyś Si-o-se-pol służył również jako tama dla wzburzonych wód rzeki Zayanderud. Dziś przechadzamy się suchą stopą po jej korycie spieczonym słońcem. Układanka spękanych kawałków błota z rzędem porzuconych rowerów wodnych w kształcie łabędzi robi straszne wrażenie i zmusza do zastanowienia się nad tym, jak długo planeta jeszcze wytrzyma nasze nadużywanie jej dobroci.
Pytanie to podwaja gwałtowna burza piaskowa, kalecząca karoserię i szyby naszej karetki, kiedy z Isfahan przemieszczamy się do jednego z najsuchszych miast w Iranie – Jazd. Pustynne otoczenie miasta wpłynęło również na jego specyficzną architekturę, której Jazd zawdzięcza swoją nieoficjalną nazwę – „miasto łapaczy wiatru”. Badgiry to wieże posiadające u szczytu otwory, przez które wpada wiatr. Przemieszczając się kominem wieży w dół, chłodzi główne pomieszczenie domu. Niektóre domostwa posiadają zbiorniki wodne połączone z „łapaczami wiatru”. Powietrze wpadające przez badgir chłodzi wodę, która później rozprowadzana jest siecią kanałów po całym domu.
Największe skupisko pięknych badgirów jest w starym mieście Jazd, wpisanym na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. W całości zbudowane z adobe wraz z labiryntem wąskich uliczek pomiędzy rdzawo-brunatnymi budynkami, których konstrukcje sięgają V wieku, wygląda, jakby wyrastało wprost z piasków otaczającej je pustyni.
Innym sposobem dostosowania się miasta do pustynnego klimatu było wykorzystanie wody z pobliskich gór. W tym celu zbudowano sieć podziemnych kanałów, które doprowadzały wodę do Jazd. Liczącą 4000 lat historię techniki, funkcjonowanie kanałów kanat oraz sposoby magazynowania życiodajnej cieczy szczegółowo przedstawiają ekspozycje w Muzeum Wody. Mieści się ono zaledwie 150 metrów od Kompleksu Amira Chakhmaq, położonego przy placu o tej samej nazwie.
Plac otaczają dwupiętrowe krużganki, przypominające budowle bajkowego zamku. Schodzą się one u głównego punktu placu. Tu, pomiędzy strzelistymi minaretami, wspinają się na trzy kondygnacje dekorowane lazurową mozaiką. Z nadejściem zmroku każde z łukowatych sklepień nisz krużgankowych podświetlone jest ciepłą pomarańczową poświatą, która przemienia kompleks w iście bajkowe zjawisko. Brukowany Plac Amira Chakhmaq z rozłożystymi rabatami kwiatów, fontannami i koronką bajkowych krużganków jest zdecydowanie naszym ulubionym miejscem w Jazd. To tu wracamy z wycieczek po mieście na słodkie pistacjowe lody czy tar halva – „wilgotną” odmianę chałwy z mąki ryżowej, mielonego kardamonu i masła, słodzoną syropem szafranowym z dodatkiem wody różanej.
Podczas jednej z takich wycieczek dotarliśmy do Świątyni Ognia Jazd (Yazd Atash Behram). W czasach ery Sasanidów (224–651) Jazd był ośrodkiem religii zaratusztriańskiej. Nawet po arabskim podboju Iranu w VII wieku miastu (za odpowiednią regularną odpłatą) pozwolono pozostać przy niemuzułmańskiej wierze. Islam przyjmował się w Jazd stopniowo i mimo że z czasem większość mieszkańców przekonwertowała się, do tej pory istnieje tu spory odsetek wyznawców zaratusztrianizmu. W 1934 roku dla wiernych została wybudowana nowoczesna świątynia, do której sprowadzono płonący nieustannie od 470 roku święty ogień. Po dziś dzień kapłani bacznie pilnują, by nie wygasł. Ogień w zaratusztrianizmie jest najczystszym tworem Ahura Mazdy – Pana Mądrości, najwyższego i jedynego boga religii. Wyznawcy wierzą, że im dłużej pali się czczony ogień, tym świętszy się staje, zyskując większą moc uzdrawiania i spełniania modlitw.
Po kilku dniach spędzonych w Jazd kierujemy się w stronę legendarnego Persepolis. Zanim jednak do niego dotrzemy, zatrzymujemy się w nekropolii doliny gór Zagros, których ściany kryją ostatnie miejsce spoczynku perskich królów z dynastii Achmenidów (550-330 r. p.n.e.). Groby Dariusza Wielkiego, Kserksesa I, Artakserksesa i Dariusza II znajdują się w wykutych w zboczu komnatach, umieszczonych na dość pokaźnej wysokości. Odrzwia komnat grobowych ozdobione są kutymi w kamieniu ornamentami oraz płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny z życia królów. Zaledwie 10 kilometrów na południe znajdują się pozostałości ceremonialnej stolicy Imperium Achmenidów – Persepolis. Przepyszny kompleks z halami pałacowymi, audiencyjnymi, ze skarbcem, kwaterami wojskowymi i potężnymi stajniami został splądrowany i niemal doszczętnie zniszczony przez Aleksandra Wielkiego. Jedna z legend głosi, że Macedończyk spalił miejsce w pijackim amoku świętowania zwycięstwa nad Persami. Historycy jednak uważają, że ogień został podłożony w zemście za zniszczenie świątyń greckich w czasie wojen grecko-perskich.
Mimo że po świetności Persepolis zostało tylko echo, jest to echo ogłuszające potęgą. Pozostałości miejsca wyglądają, jakby wylewały się wprost z Góry Rahmat (Góra Miłosierdzia). Prowadzą do nich szerokie stopnie, po których konno – by nie uchybić swojemu statusowi – wjeżdżali wielcy możnowładcy perscy. Główny, wapienny taras kompleksu wypełniony jest misternie rzeźbionymi kolumnami. Mityczne stworzenia u ich szczytu miały strzec przepysznego złotem i klejnotami Persepolis, ale – jak pokazuje historia – nawet one nie były w stanie stawić czoła Aleksandrowi Niezwyciężonemu.
Nasz spacer po alejkach Persepolis urozmaicany jest raz po raz przez chętnych do pogawędek Irańczyków. Opowiadają nam historię miejsca, dopytują się, skąd jesteśmy i jak podoba nam się ich kraj. Czasami chcą po prostu poćwiczyć swój angielski, a czasem tylko pstryknąć pamiątkowe zdjęcie. Bez przerwy zapraszają, byśmy z nimi piknikowali, bo Irańczycy uwielbiają pikniki i przebywanie na łonie natury. Całe rodziny ucztujące na porozkładanych kocach można znaleźć w każdym parku, na każdym skwerze, a nawet na kole zieleni w samym środku ronda czy trawniku oddzielającym przeciwległe pasy drogi szybkiego ruchu. Każde miejsce jest dobre na piknik – narodowe hobby Irańczyków. Z zaproszeń niestety nie możemy skorzystać, ponieważ czeka już na nas miasto poetów, ogrodów i słowików – Sziraz.
Tekst: Aleksandra Wiśniewska*
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
Peryferie.com
*Ola sukcesywnie przesyła relacje z podróży. W Iranie podróżnicy byli ponad rok temu.
Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?