Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Podróż starą karetką przez świat. Kolejna relacja z Pakistanu (odc. 9): Wśród malarzy "jingle trucks" i zapaśników kushti

Aleksandra Wiśniewska, Peryferie.com
Fot. Andrzej Wiśniewski
Kolejny odcinek z podróży Aleksandry i Andrzeja Wiśniewskich przez świat kamperem, na który zaadaptowany został stary ambulans. Autorka opisuje następny etap pobytu w Pakistanie.

Jest szary, pochmurny dzień. Dopiero co przestało padać. Wjeżdżamy na rozległe podwórze. Deszcz przemienił je w błotniste grzęzawisko. Z jego brunatno-brudną powierzchnią ostro kontrastują jaskrawo-kolorowe ciężarówki. Zajmują każde wolne miejsce placu. Przy nich – cała armia rękodzielników, przemieniających pojazdy w dzieła sztuki na kołach.

Muhammad Shafi prowadzi pod Lahore zakład „kosmetyczny” dla ciężarówek. Jego usługi zmieniają zwykłe ośmiokołowce w symbol pakistańskich dróg – „jingle trucks”. Praca zaczyna się od zaprojektowania ramy pojazdu. Naczepa dostanie dodatkowe metalowe wsporniki, które zwiększą jej objętość. Nad kabiną pojawi się drewniana, bogato rzeźbiona „korona” (taj). Kiedy kowal i stolarz pracują nad jedną częścią projektu, mechanik zajmuje się przeglądem i usprawnieniem pracy silnika. Na końcu do akcji wkraczają malarze.

Wszystkie prace toczą się wprost na błotnistych skrawkach podwórca. Skry szlifowanego metalu i wióry piłowanych desek wpadają do kałuż, kolorowych rozlaną farbą. Białe nakrycie głowy kufi i siwa broda Muhammada migają między postaciami zajętych mężczyzn. Każdemu coś doradzi. Coś podpowie. Szczególną uwagę poświęca malarzom. Sam od malowania ciężarówek zaczynał. Niemal pół wieku temu.

Kiedy miałem 12 lat, zobaczyłem przepięknie malowany pojazd. Od tamtej chwili wiedziałem, że będę artystą „jingle trucks”. Obserwowałem innych malarzy. Uczyłem się. Ciężką pracą i nieustanną praktyką doszedłem do tego, co mam teraz – nasz przewodnik tłumaczy słowa Muhammada.

Nasze usługi nie są tanie. Cały projekt – od nowych ram, przez przegląd techniczny, po malowanie – kosztuje około 10 milionów rupii (ponad 60 tys. USD). Nieco tańsze jest przerobienie ciężarówki używanej – około 6 milionów (ponad 37 tys. USD). Dlatego większość właścicieli pojazdów decyduje się na samo malowanie. Koszt około 300-400 tysięcy rupii (około 2000 USD).

To wciąż bardzo duża kwota. To praktycznie tyle, ile kierowca zarabia w ciągu dwóch lat! – wykrzykujemy. Nie możemy uwierzyć, że ktoś może wydać tak duże pieniądze na wymyślne samochodowe graffiti.

Tak. Prawda. Ale kierowcy traktują to jako inwestycję. Ich okazały, pięknie zdobiony pojazd świadczy o tym, że się nim dobrze zajmują. Jest to sygnał dla klienta, który kupi ich usługi przewozowe, że są to ludzie, którzy poważnie traktują swoją pracę. Słowem – im piękniejsza ciężarówka, tym lepszy biznes sprowadzi.

W takim razie o jakie malunki najczęściej proszą kierowcy?

Oj! To jest bardzo indywidualna sprawa. Zasadniczo niemal całą ciężarówkę malujemy w abstrakcyjne wzory. Mogą to być motywy kwiatowe na przykład. Jednak największe powierzchnie samochodu – powiedzmy, tył naczepy – rezerwowane są na konkretne życzenie klienta. Proszą o pejzaże górskie, bo akurat pochodzą z Hunzy i w trasie tęsknią za domem. Proszą o podobizny swoich dzieci, wujków – najbliższych, których nawet w podróży chcą mieć blisko. Ci bardzo patriotyczni proszą o podobizny bohaterów narodowych. Często spotykamy się też z prośbami o malowanie silnych, majestatycznych zwierząt jak koń w galopie, ryczący tygrys czy szybujący orzeł. Wszystko zależy od klienta.

Chwilę później jesteśmy świadkami narodzin orła właśnie. Na bocznej części naczepy, młody mężczyzna kreśli linie. Wprawnie, zdecydowanie wprawia w ruch różnej grubości pędzle. Pod ich włosiem tańczą wzory – łączą się, oddalają od siebie, przenikają nawzajem. Kilkanaście minut później to, co było chaotyczną choreografią barwnych kresek, patrzy na nas bursztynowymi oczami drapieżnego ptaka.

Muhammad z zakładu prowadzi nas do sąsiedniego budynku. Mieści się w nim mały sklepik. Pod sam sufit piętrzą się stosy samochodowych ozdób. Naklejki z jaskrawo-piórymi ptakami, kwiaty wysadzane cekinami i kryształkami, girlandy kolorowych frędzli i przeróżnej wielkości janczarki.

To właśnie dzięki dzwonkom pojazdy zawdzięczają swoją nazwę „jingle trucks” (jingle – dzwonić, truck – ciężarówka). Tak nazywali je żołnierze amerykańskich oddziałów biorących udział w wojnach afgańskich. Z czasem z ciężarówek ozdoby rozprzestrzeniły się na inne pojazdy pakistańskich dróg. Traktor z kolorowymi frędzlami, malowane riksze, koparki czy nawet szambiarki to dziś widok zupełnie normalny. Specyficzna sztuka stała się symbolem Pakistanu. Do tego stopnia, że przenika i w inne dziedziny. Kilka lat temu światowej sławy dom mody – Dolce and Gabbana – wystawił kolekcję inspirowaną kolorami „jingle trucks”.

Z Malborka jadą starą karetką przez świat. Pakistan (odc. 6)...

Zanim zakończymy dzień, ustalamy z przewodnikiem, co ma się wydarzyć jutro. Będziemy kręcić materiał o zapaśnikach kushti. O kulturze sportu i wpływie, jaki ma na młodych ludzi i ich status społeczny. W kushti – zapasach, które posiadają setki lat tradycji – chłopcy szukają spełniania marzeń o sławie, powszechnym szacunku, ale przede wszystkim o wyrwaniu się z ubóstwa. Niewielu dochodzi do statusu najlepszych i zamożnych, ale wielu próbuje.

Wcześnie rano jedziemy z przewodnikiem do jednego z tradycyjnych klubów sportowych, gdzie trenują zapaśnicy. Budynek mieści się w zaułku, ledwie kilkaset metrów od Cesarskiego Meczetu (Badshahi Mosque). Na tradycyjny nie wygląda. Wręcz przeciwnie. Wszędzie chromowana stal, lustra od sufitu do podłogi, nowy i nowoczesny sprzęt do ćwiczeń.
- Tak tu wyglądają tradycyjne siłownie? To tu trenuje większość chłopaków z okolicy? – pyta zbity z tropu Andrzej.
- No, nie. Ale ta siłownia najładniej wygląda. Tu przychodzą najzamożniejsi.

Nieco czasu zabiera znalezienie tradycyjnej lokacji. Wreszcie stajemy na rozległym patio z wiekowym figowcem bengalskim pośrodku. Wybetonowaną powierzchnię otaczają ściany z niszami pokoi. Większość z nich to dormitoria. Kilka łóżek, dwa stoliki i krzesła. Mieszkają tu chłopcy, którzy do klubu przyjechali z odległych wiosek. W pokoju przylegającym do wejścia na dziedziniec mieści się siłownia. Pod porysowanymi ścianami leży kilka drążków z ciężarkami. Prostokąt wejścia to jedyne tu źródło światła.

Czekamy na rozpoczęcie zajęć. Wreszcie na placu pojawiają się pierwsi uczniowie. Około dziesięcioletni chudzi chłopcy z oczami, w których jeszcze widać sen. Niektórzy podciągają się na pręcie w odległym zakątku placu. Inni robią przysiady i pompki. Z zazdrością i podziwem zerkają na dwóch mocno umięśnionych zapaśników, którzy dołączają do nas na patio. To na nich skoncentruje się nasza historia.

Andrzej biega z kamerą po placu. Zapaśnicy instruują chłopców. Z pobliskiego pokoju dochodzą dźwięki rozmowy. Coraz bardziej żywiołowej. Coraz głośniejszej. Nagle krzyki przerywa strzał z pistoletu. Ruch na patio zamiera. Zza naszych pleców wybiegają jacyś mężczyźni. Pędzą do pokoju. Przewodnik każe się przesuwać w stronę wyjścia z placu. Na odchodnym widzimy, jak grupa mężczyzn wyprowadza z pokoju awanturującego się jegomościa. Kompletnie pijanego.

W karetce cała nasza piątka debatuje nad kręceniem kolejnych ujęć. Zapaśnicy starają się nas przekonać do powrotu.

To wszystko niegroźne. Takie popisy po pijaku. Nic się przecież nikomu nie stało. Poza tym już i tak go pewnie z klubu zabrali.

Tego pewnie tak, ale co z jego kompanami od kielicha? Jakoś nie chcemy sprawdzać, czy oni również noszą przy sobie broń palną.Przewodnik rzuca pomysł, by przenieść się do innego klubu. Jest w miarę blisko i ma bardzo dobry ring zapaśniczy. Mężczyźni krzywią się, kiedy wymienia jego nazwę. To klub ich rywali. Boją się starć. Przewodnik zapewnia, że dziś o tej porze jeszcze nikogo tam nie ma. Niechętnie zapaśnicy ulegają.

Tym razem panowie zostawiają mnie w samochodzie. Nie, nie z powodu potencjalnych kłopotów. Przede wszystkim chodzi o to, żebym – jako kobieta – nie rozpraszała zapaśników. Do tego, skąpo odzianych. Ciało męskie przepasane jedynie opaską na biodra nie jest widokiem dla obcej kobiety.

Niecałą godzinę później wraca Andrzej. Bez ran postrzałowych, ale od stóp do głów umazany błotem.
Zapasy kushti toczą się wprost na ziemi. Odpowiednio spulchnionej, pozbawiony kamieni i ostrych elementów. Ziemisty ring skrapia się mieszanką maślanki, olejków i czerwonej ochry. Nadaje mu to specyficzny ciemnorubinowy kolor. Co kilka dni polewa się ring wodą. Zabieg nadaje mu idealną do walki „konsystencję” – na tyle miękką, by uniknąć kontuzji i wystarczająco twardą, by nie utrudniać ruchów zapaśników.

Na tak przygotowanym ringu pojawiają się zawodnicy. Ich skóra pokryta warstwą olejku, który utrudnia przeciwnikowi chwytanie. Kilka minut walki przemienia mężczyzn w mocujące się błotne figury. Podobnie jak mojego męża. Spontanicznie wciągniętego w zapasy.

Wywiadu nie udaje się nakręcić. Zapaśnicy chcą opuścić miejsce jak najszybciej. Zanim pojawią się członkowie przeciwnego klubu. Dzień kończymy sukcesem połowicznym. Zdarza się i tak. Nagrywanie historii i zbieranie materiałów rządzi się własnymi prawami. Długie dni przygotowań i planów mogą w mgnieniu oka zmienić się w fiasko. Przez utarczki międzyklubowe albo uzbrojonego pijaka na przykład.

Kolejnego dnia żegnamy się z Lahore. Kierujemy się w stronę stolicy – Islamabadu. Ale najpierw krótki przystanek w Kopalni Soli Khewra.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
Peryferie.com

***
Malborczyk Andrzej Wiśniewski i jego żona Aleksandra wyruszyli w podróż życia z Malborka 14 czerwca 2018 roku o godz. 14.14. Obecnie przez pandemię koronawirusa utknęli w Portugalii.

Z Malborka jadą starą karetką przez świat. W Pakistanie (odc...

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto