Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Uchodźcy z Ukrainy znaleźli azyl w parafii na Piaskach, ale w całym powiecie mieszkańcy mają "szerokie serca"

Radosław Konczyński
Radosław Konczyński
Niektórzy już wiedzą, że w Malborku i okolicy będą chcieli ułożyć sobie życie. Dla innych miasto staje się przystankiem w dalszej drodze na Zachód. Na pewno wielu chciałoby wrócić do swojej Ukrainy. Coraz więcej uchodźców wojennych z każdym dniem trafia do powiatu malborskiego.

Lida przyjechała z Czernowców w południowo-zachodniej części Ukrainy w Bukowinie północnej nad rzeką Prut. Duże, liczące około 265 tysięcy mieszkańców miasto. Tylu ich było, zanim zaczął się exodus po rosyjskiej napaści. Zdecydowanie bliżej stamtąd do granicy z Rumunią – około 40 km. Postanowiła jednak pokonać prawie cztery razy dłuższą drogę do Polski, bo pracowała w naszym kraju, między innymi w Skierniewicach, zna język na poziomie pozwalającym na komunikowanie się z Polakami.

- Wróciłam do Ukrainy dwa miesiące temu i już nie myślałam, że przyjadę z powrotem do Polski. Moje dziecko, najmłodsza córka, choruje. Moja matka też choruje – mówi Lida.

Z zawodu kucharka, w Czernowcach pracowała jako sprzedawczyni w sklepie. Opowiada o strachu, który od 24 lutego, pierwszego dnia wojny, zaczął paraliżować zwykłych ludzi, a który kazał jej zmienić decyzję i opuścić rodzinne strony.

Tam cały czas syreny, samoloty lecą. Moja córka nie mogła spać, mówiła: „Mama, my umrzemy”. Cały czas trwoga – opowiada.

Do Malborka przyjechała z dwoma synami i córką w wieku 15, 12 i 10 lat. Droga do przejścia granicznego Hrebenne zajęła pięć dni.
- Co mieliśmy, to ubraliśmy, wzięliśmy dokumenty i pojechaliśmy. Jechaliśmy busem najpierw, mijaliśmy posterunki naszych żołnierzy po drodze. Dojechaliśmy do miasteczka 12 km od granicy i dalej szliśmy pieszo całą nocą. Ubrałam dzieciom po dwie pary spodni, bluzy, kurtki, nałożyliśmy koce. Autobusy jeżdżą na granicę, ale nie było miejsca dla nas; jechali ludzie z małymi dziećmi, a moje dzieci są duże, to na pieszo poszliśmy. Na polskiej granicy zabrali nas do autobusu i zawieźli do miejsca, gdzie było ciepło, jedzenie, łazienka. Bardzo dobrzy ludzie. Wszystko było – opowiada Lida.

Uciekli przed wojną do nieznanego świata

Obecnie Lida z dziećmi mieszka w domu parafialnym orionistów w parafii Zesłania Ducha Świętego na Piaskach w Malborku, tak jak około 70 innych osób, przede wszystkim matki z dziećmi, ale są też starsze osoby. Z całej Ukrainy, m.in. z Kijowa, Odessy, Charkowa.

Jak opowiada ks. proboszcz Leszek Kromka, ich historie są niesamowicie przejmujące. Jest np. matka z dwójką dzieci, która uciekała pod ostrzałem armii rosyjskiej. Jest staruszka, która straciła syna, został zabity, zostawił żonę i dziecko. Ich przeżycia są traumatyczne do tego stopnia, że na początku nawet przypadkowe trzaśnięcie drzwiami mogło wywołać histerię u dziecka, bo przypominało wystrzał...

Była też u nas piątka rodzeństwa, która straciła rodziców. Mówię: była, bo są w drodze do USA. Ja mam tam przyjaciół, powiedzieli mi: „Przysyłaj ich do nas, my im tu wszystko zapewnimy, a jak będzie trzeba, to adoptujemy”. Pracowałem też w Wielkiej Brytanii i we Włoszech. Tam, gdzie mogłem, to posłałem uchodźców. To wszystko jest bardzo dynamiczne, bo część z tych, którzy byli u nas, wyjechało też do Niemiec i Belgii, dlatego że mają tam kogoś z rodziny albo przyjaciół. My, jako orioniści, chcemy, żeby nasz dom było miejscem dla tych, którzy nie mają dokąd pójść, nie mają nikogo w Polsce, nie mają się też gdzie udać w świat – mówi ks. Leszek Kromka.

Decyzja o stworzeniu azylu przy ulicy Nogatowej przyszła bardzo szybko.
- Pierwszego dnia wojny tak mnie to dotknęło, że z pół dnia leżałem z różańcem w ręku – mówi szczerze ksiądz Leszek. - Natomiast później wstałem, wypiłem kawę i zapytałem siebie, co ja mogę zrobić. Nie, co ludzie mogą zrobić. Co ludzie zrobią, to nawet mi się nie marzyło. Natomiast co ja mogę? Przeszedłem po domu i pomyślałem: „No wielki dom, mogę na pewno go otworzyć. Co ja z tym zrobię dalej, nie wiem, ale otworzyć go mogę”. Podzieliłem się tym na mszach świętych 27 lutego z parafianami i odzew był po godzinie, a w ciągu trzech godzin miałem już wszystko przygotowane na przyjęcie 70 osób.

Salki parafialne zamieniły się w miejsca noclegowe, dzięki ludziom dobrej woli wyposażone w nowe materace, pościel, koce.

To wszystko musi być godne, dobrej jakości – dodaje proboszcz.

W poniedziałek (7 marca) parafia oczekiwała jeszcze na przyjazd kolejnych kilkunastu osób.
- W sumie będzie więc ok. 75 osób w naszym domu na plebanii, ale kolejne ok. 120 osób będziemy mogli umieścić w mieszkaniach i u rodzin, nie tylko u parafian, bo poruszenie jest takie, że to jest Malbork i okolice – wyjaśnia ksiądz Leszek.

"Tutaj ludzie są tacy dobrzy"

Lida chce zostać w Polsce. Bardzo dziękuje wszystkim za już otrzymaną pomoc, ale sama też nie zamierza siedzieć z założonymi rękami. W poniedziałkowe popołudnie szła na rozmowę w sprawie pracy.

Mamy dużą rodzinę w Ukrainie, tam zostali trzej bracia, trzy siostry i moja matka. Mama nie przyjedzie do Polski, bo nie zostawi mojego rodzeństwa. Ja chcę pracować tutaj i pomagać im tam, na Ukrainie – mówi Lida. - Tutaj nam jest dobrze, spokojnie, mamy wszystko. Bardzo dziękuję wszystkim ludziom za przyjęcie, za jedzenie, ubrania. Wiadomo, dzieciom jest ciężko, tam miały kolegów, rodzinę, tu nie znają języka, ale tutaj ludzie są tacy dobrzy.

Dom orionistów dla uchodźców, bo tak trzeba by mówić obecnie, stał się ośrodkiem kompleksowego wsparcia. Nad całością czuwa proboszcz, który kładzie się spać... około godz. 5 i wstaje po trzech, czterech godzinach. Nic by się nie udało jednak bez wielkiego odzewu parafian i innych mieszkańców.

- Zorganizowane jest to w ten sposób, że do dyspozycji mam dwie restauracje, jedną piekarnię, lekarzy, położne, pielęgniarki, psychologów, terapeutów, nauczycieli językowych, nauczycieli przedszkolnych i dla starszych, kursy, kino, pomagają żołnierze – wylicza ks. Leszek Kromka.

Proboszcz z Piasków jest pod wrażeniem tych, którzy cały czas ruszają na pomoc. Ale działa to w drugą stronę. Parafianie są pod wrażeniem proboszcza. Bo czy zdjęcie, na którym ksiądz karmi kilkumiesięcznego bobasa, nie może rozgrzać serca?

Im bardziej rozgrzane serce, tym bardziej „się rozciąga” i tym więcej można pomóc – mówi ks. Leszek, który na bieżąco na swoim profilu na Facebooku informuje, co potrzeba i jak można pomóc.

To motto obecnie rozciąga się na cały nasz powiat, województwo i kraj. Wiele serca okazują mieszkańcy Malborka i okolic, którzy prywatnie jeżdżą na granicę z darami i po uchodźców, których przywożą tu i znajdują im miejsce także w prywatnych domach i mieszkaniach. Cały czas działają punkty zbiórek, w tym główny dla powiatu w Muzeum Miasta Malborka. Pierwsi uchodźcy trafili też już do pokojów zapewnionych przez miasto w Hotelu Parkowym. To niestety nie koniec. Ukraina walczy. Rosjanie zabijają także bezbronną ludność. Kolejne fale uchodźców próbują wydostać się ze swojej ojczyzny. Takich historii, jak Lidy i jej dzieci, będzie niestety dużo, dużo więcej.

Setki tysięcy ludzi są na granicy życia i śmierci – mówi Wołodymyr Zełenski, prezydent Ukrainy, 8 marca, w trzynastym dniu wojny.

Setki uchodźców przekraczają granicę w Medyce. Szukają schronienia w Polsce.

Powiat malborski. Uchodźcy z Ukrainy będą potrzebować mieszk...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto