Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Wspomnienie o Annie Groszkowskiej-Wróbel. Ona żyć będzie na skrzydłach naszej pamięci

Stanisława Wojciechowska-Soja
Drużynowa Maria Krzemińska z zuchami 1 maja 1958 r. W stroju marynarskim  Danusia Groszkowska. Po lewej - Hanka Balawender, po prawej - autorka tekstu.
Drużynowa Maria Krzemińska z zuchami 1 maja 1958 r. W stroju marynarskim Danusia Groszkowska. Po lewej - Hanka Balawender, po prawej - autorka tekstu. Zdjęcie pochodzi z książki „70-lecie Hufca ZHP Malbork”
Anna Groszkowska-Wróbel, malborska ekonomistka, działaczka społeczna i samorządowa, zmarła 25 lutego po długiej i ciężkiej chorobie. Nie brakuje osób, którym wciąż trudno uwierzyć w to, że odeszła w wieku 72 lat.

Śmierć zamyka każdą metrykę życia. Coś się stało, wypełniło. Pojawia się czas przeszły dokonany, zamknięty fizycznie w ziemi. Każda wiadomość o śmierci budzi zrazu niedowierzanie, jakby życie ludzkie miało trwać wiecznie. Nawet wcześniejsze jej zapowiedzi, z tzw. wiarygodnych źródeł, nie chronią przed zaskoczeniem.

Czasem wieść o odejściu kogoś stanowi wybuch o dużej sile rażenia, jeśli zmarły był znaną osobą. Pojawiają się nekrologi z listą zasług czy słowa pełne żalu, łapiące za czułe pokłady ludzkiej wrażliwości. A potem coraz ciszej nad mogiłą… To sprawia CZAS, wieczny cień człowieka, niestrudzony jego towarzysz, od którego nie ma ucieczki. Ale można go obłaskawić pamięcią i wspomnieniami. Tak można wydłużyć żywot prawie każdego człowieka. Prawie.

Zebrało mi się na takie zasmucone refleksje z powodu śmierci Anny Danuty Groszkowskiej-Wróbel, znanej i docenionej osobie publicznej naszego miasta. Jedni nazywali ją "bizneswoman" z racji pracy w Organice, cukrowni czy w banku. Umiała zarządzać ludźmi i być niekwestionowanym autorytetem, choćby na stanowisku wicestarosty. Wszędzie wnosiła ze sobą serdeczność i siłę spokoju, nie tracąc na kompetentności. Widać to po wpisach w mediach społecznościowych. I nie są to laurki. Inni widzieli w niej niestrudzoną aktywistkę społeczną, zanurzoną w zwykłym życiu.

Wszystko to prawda. Ale gdzieś za tym wszystkim kryją się solidne podstawy, na których zbudowała swoje zaistnienie w świadomości Malborka. Widzę je w domu rodzinnym, w którym była mocno zakorzeniona. A ja miałam to szczęście, że znałyśmy się od najmłodszych lat, włącznie ze szkoła podstawową (nr 2 na Piaskach). Ba! Nawet siedziałyśmy obok siebie w jednej ławce. Choć nie jest to wielka historia znaczona datami, orderami czy kazamatami, ale jest to kawałek ciekawych dziejów naszego miasta, czasem zabawnych, gdzie dla wielu wszystko tam się zaczęło. Warto zatem odsłonić ten mały skrawek nieoficjalnej biografii, która zapewne nie pojawi się w żadnym ujęciu encyklopedycznym.

Danka i jej menedżerski talent

Mieszkała w dużym drewnianym domu, którego już nie ma. Fundamentów pozbawiły go tzw. wentylatory (obecny Nyborg-Mawent S.A). Przylegało do niego duże podwórko. Nieopodal stała drewniana szopa ze schodami i balkonem. Wchodziło się na niego, by schować coś w dodatkowym pomieszczeniu. Z początku było to tylko miejsce zabaw dziatwy, coraz liczniejszej z każdym rokiem z powodu przyrostu naturalnego. Gwarne i pocieszne. Z czasem stało się teatrem z prawdziwą widownią i sceną, także na balkonie.

Inicjatorką i organizatorką wszystkich występów była właśnie Danka - tak na nią mówiliśmy. Już wtedy wykazywała się menedżerskim talentem. Zadbała o to, by publiczność się powiększała, zapraszając koleżanki i kolegów z klasy, mieszkających na pobliskich podwórkach. W ten sposób i ja tam trafiłam. Później z tej publiki wyłoniła się całkiem niezła trupa aktorska (Halina Łokaj, Krysia Idzior), ale status gwiazdy miała Dana i Magda Wściubiak, ze względu na „warunki zewnętrzne”. Gdzieś tam pomykali Zdzisiek Leszczyński, Jurek Mazerant, Ewa Sulencka, Krysia Penca i inni.

Repertuar był w miarę różnorodny. Były skecze i piosenki harcerskie. Były koncerty muzyczne, a także „Świniopas” Amicisa. Rekwizyty każdy z „aktorów” wykonywał sam. Czasem pomocny był pan Groszkowski, choćby wtedy, gdy na scenie pojawiły się cztery krowie ogony przyniesione przez niego z masarni. Także organizował własnym sumptem dodatkowe ławki dla widzów. Później Dana wpadła na pomysł, by rozprowadzać bilety wstępu po złotówce. Jedna z koleżanek, Hania Balawender, zapamiętała, że dwa tylko sprzedano, a Basia - siostra Danki - zapewniła, że i tak wpuszczono wszystkich.

Muzykalne siostry Groszkowskie

O siostrach i Danie mówiono, że są to panienki z dobrego domu, co zapamiętała Basia. Na pewno wykazywały się nienagannymi manierami, o co zadbała ich mama, była „Urszulanka” z podwejherowskiego Koleczkowa, a późniejsza nauczycielka w Kałdowie. Wszystkie były piękne jak malowanie. Dom prowadziła im ciocia Łucja, najmłodsza siostra babci ze strony mamy. Ona dbała o porządek i strawę na stole. Dzielnie sobie radziła z dziewczynkami, choć ich koleżanki musiały sobie zasłużyć na jej łaskawość, by przekroczyć próg TEGO domu. Można to było poznać po „takiej sobie” minie.

Panienki Groszkowskie pobierały nauki gry na instrumentach. Danka - na akordeonie, Basia - na gitarze, Maryla - na skrzypcach, Irena - też na akordeonie, a Krystyna - na pianinie. Tylko Dana chodziła do szkoły muzycznej, a reszta - prywatnie. Jednym z nauczycieli był Jan Grobelny, późniejszy działacz „Solidarności”. On dla pierwszych trzech sióstr rozpisywał ambitne „kawałki”, np. z „Barona cygańskiego”. Włączył dziewczynki także do szkolnego chóru, odnoszącego sukcesy na eliminacjach wojewódzkich. Najczęściej jednak grały wujkom i ciociom na spotkaniach rodzinnych i w czasie Bożego Narodzenia. Wtedy kolędy wyskakiwały przez okno, niosąc innym radość.

Nie byłoby tej muzyki, gdyby nie tato, pan Paweł. Sam lubił podśpiewywać sobie i żonie Kiepurę. Uwielbiał tego tenora. Poza tym miał przywilej wygłaszania mów w trakcie spotkań rodzinnych. Swoje oracje wspomagał kciukiem prawej ręki, kierując go w stronę klatki piersiowej. Później ten gest powtarzała Danka w czasie wystąpień publicznych, co zauważyła jej mama.

Malbork. Ostatnia droga Anny Groszkowskiej-Wróbel, ekonomist...

Danusię ciekawiły ogniska i śpiewy

Najwcześniejszej wakacje, nim zaczęła jeździć na obozy harcerskie, spędzała u babci na pograniczu Mazur i Niziny Mazowieckiej, w Hartowcu. Tam zamieszkali dziadkowie ze strony mamy. Dziadek wcześniej pracował jako górnik we Francji i Niemczech. Za zarobione pieniądze tam się osiedlili. Na wyciągnięcie ręki mieli jezioro. Już w tamtych czasach stanowiło ono przynętę dla turystów. W czasie kanikuły było oblegane przez harcerzy. Danusię ciekawiły ogniska i śpiewy. Mogła tam godzinami przebywać. Zaśmiewała się ze skeczów i żartów. Ciągnęła na nie Basię i Marylkę.

Kiedy usłyszała we wczesnej podstawówce o tworzeniu przez druhnę Marię Krzemińską drużyny zuchowej, jeszcze wtedy licealistkę, natychmiast się zgłosiła. Później często wracała wspomnieniami do obietnicy zuchowej, złożonej w ruinach przyzamkowych, w pobliżu mostu kolejowego. Z druhną Marią spotykały się często w dorosłym życiu. Jej brat, malarz Andrzej Krzemiński, został zasłużonym dla miasta Malborka. Po zuchach byli harcerze - do końca jej życia, dh. Maria Paczyńska, Halina Zajączkowska, Hanna Wojewódka, Jan Grobelny, Edwin Górka, Jacek Rejniak, Jerzy Ruszkowski, Magda Roman, Małgorzata Ostrowska. Z długą drabiną awansu, także społecznego.

W życiu zawsze trzymała pion

Pod koniec podstawówki przeszła szybki kurs dojrzałości. Życie napisało jej taki scenariusz. Mama zapadła na chorobę sercową, która wymagała długotrwałego leczenia i rehabilitacji poza domem. Nie mieszkała już z nimi ciocia Łucja. Tata uczynił z Danusi swoją prawą rękę. Ona przejęła pieczę nad swoimi siostrami. Pomagała im w lekcjach, kontrolowała ich wyniki w nauce. Rozmawiała z nauczycielami, gdy zaistniała taka potrzeba. Nawet pisała im usprawiedliwienia! A najmłodszej Krysi zrobiła przyjemność i zagrała na akordeonie podczas ważnej dla przedszkolaków uroczystości.

Prowadziła skrupulatnie notesik, by nic nie umknęło jej uwadze. Starannie prowadziła wydatki na życie. Tak poznawała specyfikę ekonomii i stała się ona później jej domeną zawodową. Sama też trzymała pion w nauce, dostawszy w siódmej klasie odznakę Wzorowego Ucznia - taką niebieską plakietkę. Był to pionierski czas (początek lat 60. ubiegłego wieku) w nagradzaniu najlepszych uczniów w szkole. Co ciekawe, z tej klasy wyróżnionych zostało pięć osób, a z pozostałych - po jednej. Tworzyliśmy bardzo ciekawy zespół. Tam wszyscy dostaliśmy skrzydeł do późniejszych lotów. Różnych.

***

„Są dwie rzeczy, które rodzice powinni dać dzieciom - korzenie i skrzydła”. Słowa te przypisuje się Johannowi Wolfgangowi Goethemu. Dalajlama poszedł jeszcze dalej - „Podaruj temu, kogo kochasz skrzydła, by mógł latać, korzenie, aby wracał, i powody, aby został.” Anna Groszkowska-Wróbel to wszystko otrzymała. I została…

Stanisława Wojciechowska-Soja

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto