Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pierwsza miodosytnia na Pomorzu powstała koło Malborka. Pszczelarz musi być pracowity jak pszczółka

Radosław Konczyński
Radosław Konczyński
Piotr Sobuń przy zbiornikach, w których od blisko roku powstają cztery rodzaje miodów pitnych.
Piotr Sobuń przy zbiornikach, w których od blisko roku powstają cztery rodzaje miodów pitnych. archiwum prywatne
Piotr i Bożena Sobuniowe, doświadczeni pszczelarze z Malborka, założyli pierwszą na Pomorzu miodosytnię, czyli rzemieślniczą wytwórnię miodów pitnych. Produkują trójniaki i czwórniaki, sięgając do tradycji regionu. Wkrótce będzie można się przekonać, jak smakują „Zamkowy”, „Zawisza”, „Kołysanka” i „Rajski owoc”, bo ruszy sprzedaż tych napojów alkoholowych.

Zootechnik i biolog

Piotr Sobuń jest absolwentem Akademii Rolniczo-Technicznej w Olsztynie (obecnie Uniwersytet Warmińsko-Mazurski). Ukończył zootechnikę, a pracę magisterską napisał o pszczołach, konkretnie na temat pozyskiwania pyłku pszczelego.

Po trzecim roku wybrałem specjalizację z pszczelarstwa i w 1990 roku obroniłem pracę magisterską na temat metod pozyskiwania pyłku pszczelego. Na studiach były praktyki w pasiece ART Olszyn. Własną pasiekę prowadzę od 2001 roku - opowiada pan Piotr.

Od tamtego czasu jest zawodowym pszczelarzem, członkiem Regionalnego Związku Pszczelarzy w Elblągu i szefem koła w Malborku. Bożena Sobuń, żona, jest nauczycielką w jednej z malborskich szkół, z wykształcenia biolog. Wspólnie prowadzą kilka pasiek, a teraz również miodosytnię, czyli niewielką rzemieślniczą wytwórnię miodów pitnych.

- Nasze pszczelarstwo zaczęło się od zakupu 20 uli. Potem kupowaliśmy kolejne, przygarnialiśmy kolejne rodziny pszczele od osób, które już rezygnowały. Mamy obecnie około 160 rodzin - w trzech pasiekach stacjonarnych i czwartą wędrowną, z którą jeździmy około 200 kilometrów na Kaszuby, żeby pozyskać miód gryczany - opowiada Bożena Sobuń.

Miodosytnie w Polsce wciąż są rzadkością

Małżonkowie z Malborka są doświadczonymi pszczelarzami, ale oprócz miodów i innych wyrobów pszczelarskich postanowili rozwijać swoją działalność w kierunku produkcji miodów pitnych. Wkrótce do kupienia będą ich pierwsze produkty.

- Firmę Miodosytnia Zielona Pasieka założyłem dość dawno, bo w listopadzie 2020 roku, ale bardzo długo trwają w naszym kraju procedury związane z załatwieniem wszystkich zezwoleń. Nastawianie miodu to też proces, który musi potrwać. Według przepisów, żeby miód pitny był gotowy do sprzedaży, musi stać sześć miesięcy, ale nasze będą miały co najmniej rok. W ubiegłym roku w połowie maja nastawiliśmy pierwszy miód komercyjny, czyli zaraz będziemy ruszać z jego sprzedażą - mówi Piotr Sobuń.

Miodosytnie wciąż należą w Polsce do rzadkości. Uruchamianie ich stało się możliwe po zmianie prawa, które dopuściło możliwość produkcji miodów pitnych przez pszczelarzy z miodu z własnych pasiek na uproszczonych zasadach. Może trochę dziwić, ale zasady działalności w tym zakresie określa znowelizowana ustawa o wyrobach winiarskich.
To szansa, by z jednej strony zagospodarować nadwyżki miodu, a z drugiej nawiązać do bogatej tradycji regionu.

- Nas cieszy, że możemy stworzyć produkt tradycyjny. Za czasów krzyżackich na terenie zamku i miasta spożywano bardzo dużo miodu pitnego. Tyle było miodosytni, że Krzyżacy musieli wprowadzić ograniczenia. Jeden miodosytnik mógł wyprodukować tylko 20 beczek miodu pitnego w ciągu roku. Lepsze miody, czyli półtoraki, dwójniaki i trójniaki były na tych wielkich stołach, a głównie pito cienkie miody, bardziej zbliżone do piwa - siódmaki, ósmaki. Były mocno rozcieńczone, ale to się nazywało miodem pitnym - opowiada Piotr Sobuń.

W Polsce ten trunek kojarzy się głównie z Sienkiewiczowskim panem Zagłobą, który często i gęsto raczył się nim, zapewniając, że do głowy mu nie uderza. Trochę definicji: miód pitny to tradycyjny napój alkoholowy, który powstaje w wyniku fermentacji brzeczki miodowej, czyli rozcieńczonego pszczelego miodu. Roztwór fermentuje, a cukry zawarte w miodzie zamieniają się w alkohol. Jego zawartość w miodach jest zbliżona do wina i wynosi od 9 proc. do 18 proc. Wszystko jest określone normami unijnymi.

W naszym kraju brakuje jeszcze świadomości, czym jest miód pitny. Ludzie myślą, że to jest coś na spirytusie. Tu żadnego spirytusu się nie dodaje! To jest naturalna fermentacja miodu pitnego z wodą - podkreśla pan Piotr.

Trójniaki i czwórniaki z Zielonej Pasieki

Sobuniowie obecnie nastawiają przede wszystkim trójniaki (jedna część miodu i dwie części wody w butelce) oraz czwórniaki (proporcje jeden do trzech). Piątale, których serię też chcieliby wypuścić, jeśli prawo na to pozwoli, to 1/5 miodu i 4/5 wody. Z kolei w dwójniaku jest po połowie miodu i wody, a w półtoraku - więcej miodu.

- Chcemy kultywować tradycje miodosytnicze, jakie w Malborku kiedyś były. A wiemy na ten temat dość dużo, także dlatego, że nasz syn piszę pracę inżynierską nt. „Miodosytnictwo w aspekcie regionalnym i tradycyjnym”, szukaliśmy więc dla niego dużo literatury - śmieje się pani Bożena. - Wiemy, jak to było kiedyś i chcemy, żeby to było odnowione i kultywowane. Jest to po prostu powrót do tradycji.

Głównie opierają się na starych recepturach.

Wykorzystujemy surowce, które kiedyś były stosowane do zaprawiania miodów, np. kwiat czarnego bzu czy owoce dzikiej róży, ale też dodajemy wiśni czy jabłek - dodaje Piotr Sobuń.

Pani Bożena już pokazała, że ma rękę do miodów pitnych, bo dwa lata z rzędu zdobywała nagrody podczas międzynarodowego konkursu, który towarzyszył Europejskiej Konferencji Miodosytników w Warszawie. Jej produkty będzie można kupić bezpośrednio w miodosytni albo na imprezach plenerowych, takich jak np. Jarmark św. Dominika, targi rolnicze, Oblężenie Malborka czy – tak jak ostatnio – Malborski Jarmark Staroci i Sztuki Dawnej. Oferuje miód pitny „Zamkowy” o smaku kwiatowym, ziołową „Kołysankę”, owocowy „Rajski owoc” czy klasycznego, lekko korzennego „Zawiszę”. Wszystko opatrzone charakterystycznym, gustownym logo, o którym też warto wspomnieć, bo ma swoją minihistorię.

- To Ania Chistowska, plastyczka z Gdańska nam je stworzyła. Chcieliśmy, żeby nawiązywało do Malborka i do klimatu średniowiecza. Jest tu takie okno gotyckie i wpisana w nie pszczółka, jednocześnie to wygląda jak witraż. Czcionka, którą wybrałem, też nawiązuje do klimatu średniowiecza - opowiada Piotr Sobuń.

Miód z Żuław i Powiśla jest smaczny

Małżonkowie dbają więc o każdy detal. Tak samo jak troszczą się o swoich małych „pracowników” z pasieki. I nie jest tak, jak mogłoby zdawać się z boku, że miód właściwie robi się sam... Pszczelarz musi być pracowity jak pszczoła.

- Musi być też stolarzem, bo trzeba naprawiać ramki i remontować ule. Oprócz miodów pracuje się przy pozyskiwaniu pyłku pszczelego. Jak pyłek wyjmiemy, to trzeba to zamrozić, potem się suszy. Są specjalne sprzęty - suszarka, wirówka, maszyny do odsklepiania, które trzeba umieć obsłużyć. Przy okazji warto wiedzieć, że współczesne pszczelarstwo, które jest niesamowicie dotowane przez Unię Europejską, bardzo mocno jest zmechanizowane. Wszystko jest ze stali nierdzewnej, higieniczne, czyste. Jesteśmy pod opieką weterynaryjną, cyklicznie odbywają się kontrole. Są dotacje na sprzęt, więc cały sprzęt jest wymieniony. Są nowe, lekkie ule poliuretanowe albo styropianowe. Chociaż niektórzy pszczelarze mogą kupować też drewniane ule, bo lubią. Strój pszczelarski, rękawice skórzane co roku są wymieniane, bo to się strasznie zużywa - Bożena Sobuń w dużym skrócie opisuje pracę w pasiekach.

Pszczoły się narobią, pszczelarze razem z nimi, ale jak to w życiu, nie wszystkim ta pracowita spółka dogodzi.

Pani, na Żuławach to nie ma miodów. Miody to są na Mazowszu - mówił do pani Bożeny jeden ze zwiedzających podczas niedawnego jarmarku, który odbył się przy malborskim zamku.

- Nie można tak oceniać, że z Mazowsza to lepszy czy gorszy. Ogólnie przyjmuje się, że powinno się najczęściej spożywać miód z tego regionu, gdzie mieszkamy. Czyli na Żuławach używajmy tego naszego, bo nie wiadomo, czy pyłki z innych regionów nie będą uczulać. Nasz region jest dosyć bogaty w pożytki. Nie martwimy się o ten miód wiosenny. Jest dużo pól rzepakowych - to główny pożytek, z którego miód pozyskujemy. Są też lipy, których oczywiście jest coraz mniej, bo wycina się szczególnie te stare, które kiedyś Niemcy tu nasadzili, a my jeszcze z nich korzystamy. No i oczywiście są wszystkie drzewa i krzewy, które kwitną na wiosnę - ałycze, tarniny, mniszek kwiatowy - wylicza pan Piotr.

I przy okazji ma apel.
- W innych krajach, gdzie są tradycje uprawiania trawników, np. w Wielkiej Brytanii, za wcześnie ich się nie kosi, bo tam rozwijają się owady pożyteczne. Kilka lat temu w Polsce były plakaty „Nie ścinajcie nam głów” z mniszkami lekarskimi. Dopiero co jechałem samochodem w Malborku, patrzę, mniszki wszędzie ładnie kwitną. Na drugi dzień kosiarki wszędzie już muszą jechać, nie mogą poczekać chociaż kilka dni - mówi Piotr Sobuń.

Apel do wszystkich. „Nie ścinajcie nam głów”. Dopiero po 15 maja ścinać trawy - dodaje żona

.
Od tego także zależy, jaki będzie „urobek” pszczół, a w konsekwencji, ile miodów trafi na nasze stoły.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak postępować, aby chronić się przed bólami pleców

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto