Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Piłka nożna. 30 lat temu razem z Olimpią Elbląg przeszli do historii. Charakterni "chłopcy do bicia" zostali wicemistrzami Polski

Radosław Konczyński
Fot. Archiwum prywatne
30 lat temu młodzi piłkarze Olimpii Elbląg zapisali się w historii sportu tego miasta i byłego województwa, zdobywając wicemistrzostwo Polski. Drużyna przypominała jednak bardziej nieformalną kadrę wojewódzką, w której pierwsze skrzypce grali również mieszkańcy Malborka i Nowego Stawu.

W sezonie 1988/89 trenerzy Lech Strembski i Bogusław Kołodziejski stworzyli zespół złożony z chłopaków z Malborka, Nowego Stawu, Dzierzgonia, Nowego Dworu Gdańskiego, Elbląga, Braniewa, który w rozgrywkach zasadniczych okazał się najlepszy w makroregionie północnym (województwa: elbląskie, gdańskie, słupskie, toruńskie i bydgoskie).

O obliczu tamtej drużyny decydowali m.in. malborczycy Andrzej i Dariusz Misarkowie, Grzegorz Łukasik, Mariusz Wroński oraz nowostawianin Marek Kwiatkowski. Między słupkami stał dobrze znany w Malborku Jarosław Talik (grał w II-ligowej Pomezanii, obecnie pomaga w szkoleniu bramkarzy w grupach młodzieżowych). W składzie był też m.in. dzierzgonianin Andrzej Nowogrodzki, który potem też trafił do Pomezanii.

- Ta drużyna była budowana od pewnego czasu. Trenerzy ściągali najlepszych chłopaków z całego ówczesnego województwa elbląskiego. Dla mnie to był trzeci rok gry w tym zespole. Od stycznia 1989 r. byłem też włączony do zespołu seniorów. Ale w juniorach tworzyliśmy naprawdę niesamowitą grupę, w czym zasługa trenerów, Lecha Strembskiego i Bogusława Kołodziejskiego, ich sposobu bycia i warsztatu trenerskiego. Zachowywali się jak prawdziwi ojcowie. Kiedy trzeba - zrugali, a kiedy trzeba - pochwalili. Olimpia wcześniej też zajmowała dobre miejsca w makroregionie, ale zawsze czegoś brakowało. A tutaj zebrano grupę chłopaków nie tylko utalentowanych, ale i z charakterem. Wyprzedziliśmy wtedy Lechię Gdańsk, w której grali Sławek Wojciechowski, Mirosław Giruć, Maciek Kozak czy Rafał Kaczmarczyk - opowiada Marek Kwiatkowski.

Swoją ligę makroregionalną Olimpia wygrała z jednym punktem przewagi nad wtedy zawsze mocnym Zawiszą Bydgoszcz, w ostatnim meczu sezonu pokonała na wyjeździe 4:1 Lechię Gdańsk. Najmłodszymi zawodnikami tamtej elbląskiej drużyny byli Grzegorz Łukasik i Jarosław Talik.

- Tworzyliśmy historię. Wtedy grać w klubie z wyższej ligi to był dla nas zaszczyt - wspomina Grzegorz Łukasik. - Faktycznie można powiedzieć, używając przenośni, że nasza drużyna to była „reprezentacja województwa”. Kiedy zdobywaliśmy wicemistrzostwo, nie miałem jeszcze 16 lat, bo urodziny obchodziłem w sierpniu. Graliśmy więc z Jarkiem Talikiem z chłopakami o trzy lata starszymi i szło.

Jak "ogórki" ograły "faworytów"...

Na turniej półfinałowy MP Olimpia pojechała w pierwszych dniach lipca do Warszawy, gdzie na inaugurację poradziła sobie z gospodarzami, Drukarzem (1:0 - gol elblążanina Wojciecha Łojka). W drugim spotkaniu wygrała z Zagłębiem Lubin 2:1 (0:1) po bramkach Dariusza Misarko i Marka Kwiatkowskiego. W ostatnim meczu, z Hutnikiem Kraków, do awansu wystarczał remis i tak też się stało; wynik 2:2 (dwa gole elblążanina Leszka Bielińskiego) dał pierwsze miejsce w grupie „warszawskiej”.

- Półfinały były dla nas wielką niewiadomą. Ja mam to wszystko przed oczami - mówi Marek Kwiatkowski. - Nie byliśmy traktowani poważnie. Dla naszych przeciwników przyjechała „jakaś tam” Olimpia, trzecioligowy klub. Jak weszliśmy na stołówkę w hotelu, podśmiechiwali się z nas, że co to za ekipa przyjechała. Każdy ubrany inaczej, a oni wszyscy jak pod linijkę, tak jak dzisiaj. Tylko że jak my wychodziliśmy na boisko, to był ogień.

- Na te półfinały przyjechaliśmy jak na pożarcie. Zajechaliśmy starym autosanem, bez dresów. „Skąd oni są? Ogórki nie wiadomo skąd” - tak sobie myśleli. Drukarz Warszawa był wtedy wylęgarnią talentów, jednym z najlepszych klubów w Polsce szkolących młodzież, nie mieli drużyny seniorów, skupiali się tylko na tym. Hutnik Kraków i Zagłębie Lubin były markami samymi w sobie - opowiada Grzegorz Łukasik. - Nas uważali za chłopców do bicia, ale my swoim charakterem zadziwiliśmy całe środowisko. Wywalczyliśmy ten awans ambicją, dla siebie samych, bo mieliśmy coś do udowodnienia sobie samym. Ale tworzyliśmy fajny kolektyw, wspaniały zespół, gdzie jeden za drugim wskoczyłby w ogień. Trenerzy i kierownik Lech Rakoczy - wspaniali ludzie. Do dziś ich wspominam. Wiosną leżałem nawet w szpitalu w Elblągu w tej samej sali z kierownikiem; „uciekliśmy” razem na mecz Olimpii z Resovią Rzeszów.

Pierwszy mecz z Górnikiem Zabrze

W wielkim finale, w którym wtedy rywalizacja odbywała się systemem „mecz i rewanż”, czekał Górnik Zabrze z Henrykiem Bałuszyńskim i Mieczysławem Agafonem, zwycięzca drugiej grupy półfinałowej. 15 lipca mija dokładnie 30 lat od pierwszego meczu - w Zabrzu. Może gdyby Olimpia najpierw zagrała na swoim boisku, pozostałyby lepsze wspomnienia? Na wyjeździe trema, ale też jakość przeciwnika wzięły górę. Podopieczni Strembskiego i Kołodziejskiego przegrali 0:5 (0:3). Po 33 minutach (grało się 2x40 minut) Górnik prowadził już 3:0, z czego dwa gole strzelił z karnych.

W tamtym spotkaniu w pierwszym składzie elbląskiej drużyny wyszło aż pięciu piłkarzy z obecnego powiatu malborskiego.
Olimpia (za „Dziennikiem Zachodnim”): Talik - Wroński, Łukasik, A. Misarko, Nowogrodzki - D. Misarko (49 Erber), Łojek (73 Sieńczak), Bieliński, Kwiatkowski - Brac, Ptak (67 Grudziński).

- Pierwszy mecz z Górnikiem to zaprzepaszczona szansa. Przed turniejem półfinałowym byliśmy na 10-dniowym zgrupowaniu, a po turnieju trenerzy rozpuścili nas do domów. Niektórzy przyjechali niemalże prosto z plaży. Wyszliśmy tam na główną płytę w Zabrzu na stadionie klubu, który był legendą. Za dwa czy trzy tygodnie miał przyjechać do nich na to samo boisko Juventus Turyn na mecz pucharowy. Juniorzy Górnika mieli w składzie reprezentantów Polski w kategoriach młodzieżowych: śp. Henia Bałuszyńskiego i Mietka Agafona, którzy ocierali się już wtedy o drużynę seniorów. Z perspektywy czasu wydaje się, że byliśmy do tego pierwszego meczu nieprzygotowani - opowiada Marek Kwiatkowski.

- Górnik był poza zasięgiem - uważa Grzegorz Łukasik. - Tam grały chłopy ocierające się o ligę, nas dopadł jakiś paraliż. To plus błędy i wyszło, jak wyszło. Ale potem u siebie można to było wszystko odkręcić.

Już prawie zdarzył się cud...

Rewanż w Elblągu został rozegrany 22 lipca. Około 3000 kibiców nie spodziewało się cudu, ale po 22 minutach pojawiła się nadzieja, bo gospodarze prowadzili już 2:0. Katowicki „Dziennik Zachodni” relacjonował potem: „W 4 minucie napastnik Olimpii Jacek Ptak po akcji Marka Kwiatkowskiego przejął piłkę i w zamieszaniu podbramkowym zdobył gola. To jeszcze bardziej zmobilizowało gospodarzy. Nie schodząc prawie z połowy Górnika jakby uskrzydleni parli do przodu. W 12 minucie Marek Kwiatkowski zdecydował się na indywidualny rajd, strzelił ostro z bliskiej odległości, bramkarz Górnika Michał Stebnicki zdołał wybić piłkę, ale ta wróciła do Kwiatkowskiego, który minął obrońców zabrzan i zdezorientowanego bramkarza zdobywając dla Olimpii drugiego gola. Szał radości na trybunach i mimo wszystko pewne oznaki zdenerwowania w obozie gości”.

- Przy 2:0 mieliśmy „setkę” na 3:0 - opowiada Marek Kwiatkowski. - Wystarczyło, żeby jeden z naszych podał, a nie strzelał, i byłoby do pustaka. A wtedy wszystko mogłoby się wydarzyć. Na nagraniach wideo widać, jak po tej akcji trener Górnika zaczął rugać swoich piłkarzy i krzyczał do Heńka Bałuszyńskiego, żeby się wzięli za grę, bo przegrają.

Potem goście się przebudzili i zdobyli trzy bramki z rzędu. Wyrównał Kwiatkowski, ale jeszcze przed przerwą trafił Bałuszyński. W drugiej połowie dwukrotnie Talika pokonał Agafon, a wynik na 4:6 ustalił Ptak.

Olimpia w drugim meczu finałowym (za „Dziennikiem Zachodnim”): Talik - Sieńczak (34 Wroński), A. Misarko, Zatówka, Nowogrodzki - Erber (41 Łukasik), Bieliński, Łojek (69 Grudziński) - Brac, Kwiatkowski, Ptak.

- Mija 30 lat, a Olimpia Elbląg, czego oczywiście jej życzę, nie zbliżyła się nawet do takiego sukcesu. Trochę żałuję, że nie urodziliśmy się w dzisiejszych czasach. Bo obecnie tylko byśmy siedzieli i odbierali telefony od menedżerów po wicemistrzostwie Polski. Ja potem trafiłem do ekstraklasy, ale uważam, że kilku innych chłopaków spokojnie dałoby sobie radę, jak „Unia” (Grzegorz Łukasik - red.), „Bronek” (Mariusz Wroński), Jarek Talik, Andrzej Misarko czy Leszek Bieliński. Pewnie zabrakło szczęścia - mówi Marek Kwiatkowski. - Tytuł wicemistrza Polski jest dla mnie na drugim miejscu, bo jednak największym osiągnięciem była gra w ekstraklasie (Stomil Olsztyn - red.), mimo że wtedy to był zupełnie inny wymiar niż obecnie. Byli to jednak piłkarze najlepsi w kraju, inne stadiony, zainteresowanie mediów. Bardzo duża konkurencja w zespole, na dłuższą metę nie można było pozwolić sobie na słabość.

Grzegorz Łukasik od 1988 roku był powoływany do reprezentacji Polski w swoim roczniku. Rok po wicemistrzostwie z Olimpią osiągnął jeszcze większy sukces - brązowy medal mistrzostw Europy do lat 16. Wcześniej dołączył do drużyny seniorów z Elbląga, ale długo miejsca tam nie zagrzał. Wrócił do Malborka, gdzie pomógł Pomezanii wywalczyć wtedy historyczny awans do III ligi.

Wspomina trener

- Mam ogromną satysfakcję, że udało się zebrać takich chłopaków, mam na myśli ich charaktery. Poszukiwanie ludzi było kluczem do wszystkiego. To było dawno, inne czasy. To trener musiał wszędzie pojechać osobiście, namówić zawodników, porozmawiać z rodzicami i przekonać ich, że synowie będą pod opieką. Dla wielu z chłopaków to była absolutna korzyść. Weźmy choćby Marka Kwiatkowskiego, który potem grał w ekstraklasie, czy Jarka Talika i Grześka Łukasika powoływanych do kadry Polski. Oczywiście, ważna była umiejętność poprowadzenia drużyny. Zastosowaliśmy na przykład takie nowatorskie rozwiązanie, że zimą graliśmy sparingi tylko z seniorami - opowiada Lech Strembski.

Już pierwsze miejsce w makroregionie było wielką satysfakcją dla tego szkoleniowca. Odegrał się na Zawiszy. Bo kilka lat wcześniej, prowadząc naprawdę dobrą drużynę juniorów Olimpii, musiał ustąpić pola tylko bydgoszczanom.

Przed turniejem półfinałowym MP trenerzy widzieli tremę u swoich młodych zawodników.
- Ale na boisku to mijało, chłopcy wyglądali bardzo dobrze. Te mecze półfinałowe, każdy po kolei, zostają w pamięci, bo każdy z nich był pełen emocji. Pamiętam, jakby to było dziś, jak w przerwie meczu z Zagłębiem Lubin, kiedy przegrywaliśmy 0:1, opierdzieliłem chłopaków po całości. Opłaciło się - wspomina Lech Strembski.

Zdaniem trenera, w finale Górnik był nie do "ugryzienia".

- To była za mocna drużyna, z dużymi tradycjami. Na pierwszy mecz jechaliśmy w niepewne, nie wiedząc, co oni zaprezentują. Wyszedł też trochę brak doświadczenia, także naszego jako trenerów - mówi Lech Strembski, ale jednego jest pewien: - Bezwzględnie był to mój największy sukces w karierze trenerskiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

20240417_Dawid_Wygas_Wizualizacja_stadionu_Rakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto