Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z Malborka jadą starą karetką przez świat. Pakistan (odc. 7): Wśród zaskoczonych policjantów w drodze do Dera Ghazi Khan

Aleksandra Wiśniewska, Peryferie.com
Fot. Andrzej Wiśniewski
Ciągle jesteśmy w Pakistanie. W poprzednim odcinku relację skończyliśmy na wyjeździe z Multan. Stamtąd Aleksandra i Andrzej Wiśniewscy swoim starym ambulansem, przerobionym na kampera, jadą do wioski malarzy ciężarówek. Ale zanim dotarli na miejsce...

- Dlaczego się nie zatrzymałeś? Machał przecież – pytam Andrzeja.
- No przecież mu odmachałem. Grzecznie i elegancko.
- Ten policjant nie machał na powitanie! On nas zatrzymywał!
- Co? E tam! Oni zawsze machają na powitanie.

Z miejskich, ciasnych i zatłoczonych okolic Multan wjeżdżamy na wieś. Wąska droga wiedzie między szachownicą pól uprawnych. Wyprzedzamy traktory. Pojemność ich przyczep powiększa zmyślna konstrukcja jutowych płacht. Zszyte razem, przelewają się przez ściany przyczepy, ale nie wypuszczą nawet źdźbła ze swojego ładunku. Przypominają wielkie, napęczniałe tulipany. Gotowe rozpaść się w każdej chwili.

Mijamy pojedyncze przydrożne herbaciarnie. Na ich błotnistych podwórkach – drewniane platformy. Wyłożone dywanami i poduchami, służą za stół i siedzisko w jednym. Mimo że ubodzy, właściciele herbaciarni nie przyjmują od nas pieniędzy. Jesteśmy gośćmi w ich kraju. Goście nie płacą.

Dojeżdżamy do miasta. Ruch się wzmaga. Wraz z nim rośnie poziom zdziwienia lokalnych naszym widokiem. Dziwią się zawsze. Ale nigdy aż tak. Na moście przed miastem – policyjny punkt kontrolny. Prowizoryczna wieżyczka strzelnicza z blachy. Poukładane wkoło niej worki z piachem. Wianek z drutu kolczastego i uzbrojony policjant. Jego oczy i usta rozwarte w idealnych okręgach czystego szoku. Sparaliżowany nie macha ani na powitanie, ani żeby nas zatrzymać. We wstecznym lusterku widzę, że odzyskuje władzę w kończynach. Łapie za krótkofalówkę. Gorączkowo coś w nią wykrzykuje.

Na końcu mostu kolejny punkt kontrolny. Ten już w pełni profesjonalny. Wygląda jak małe koszary. Otoczony betonowymi blokadami. Wokół mnóstwo mundurowych w skorupach kamizelek kuloodpornych. Z ramion nonszalancko zwisają AK-47. Tym razem nas zatrzymują.

- Jakim cudem się tu wzięliście? Tu nie wolno turystom – mówi posterunkowy.
- Ale przecież mamy NOC*, to chyba można?
- Nie, nie w tym przypadku. Musicie zawrócić.
- Ale my tylko do osady malarzy ciężarówek chcieliśmy. Rzucimy okiem i zaraz wracamy.
- Nie ma mowy. Musicie zawrócić.

W czasie negocjacji z posterunkowym wokół karetki tworzy się wianek policjantów. W radosnym niedowierzaniu witają się z nami. Zagadują. Coraz mniej zważają na posterunkowego, który nas kontroluje.
Nagle powietrze przecina grom tubalnego krzyku. Wianuszek pryska niczym bańka mydlana. Przed nami staje źródło hałasu. Ciemnozielony mundur moro. Spojrzenie takie, że miękną kolana. Gestem głowy każe zjechać za posterunek. Kontrolujący nas policjant odwraca wzrok. Jesteśmy w poważnych tarapatach.

Malbork. Jadą starą karetką przez świat. W Pakistanie (odc. ...

Posłusznie zjeżdżamy za posterunek. Piękne miejsce. Zaraz na brzegu rzeki. Zacienione szpalerem drzew. Dookoła ławeczki. Jego urok docenilibyśmy na pewno, gdyby nie ten tubalny huk nad naszymi głowami. Władczy głos wykrzykuje polecenia. Policjanci, jeden przez drugiego, rzucają się do ich wykonania.
Chwilę później staje przed nami stolik. Na blacie piętrzą się słodycze. Paruje gorąca herbata z mlekiem. Oficer każe siadać. Na ławeczce w cieniu szpaleru drzew. Gestem przywołuje jednego z podwładnych.

- Kapitan pyta, jak się tu znaleźliście.
- Z Multan jedziemy do tej osady malarskiej w Dera Ghazi Khan.
- Nie, nie. Jak się znaleźliście w Pakistanie.

Opowiadamy naszą historię. Każde słowo tłumaczone jest kapitanowi. Im dalej w opowieść, tym bardziej surowa twarz policjanta się rozjaśnia. W końcu wyciąga komórkę. Na internetowej mapie Pakistanu pokazuje, gdzie mamy jechać, co koniecznie zobaczyć. Swoje porady dorzucają inni policjanci, którzy znów otaczają nas pokaźnym kołem. Na miejscu mapy pojawiają się zdjęcia dzieci, żon, rodziców. Całych rodzin. Potem sesja zdjęciowa z kapitanem i resztą policjantów. Wreszcie kapitan zaczyna nas uczyć Urdu. Kiedy, ku jego totalnemu zachwytowi, udaje nam się opanować zwrot „dobry człowiek”, pojawia się policjant, który zatrzymał nas do kontroli. Z szacunkiem, ale gorączkowo rozmawia z przełożonym. Raz po raz wskazuje w stronę punktu kontrolnego. Kapitan poważnie kiwa głową. Wreszcie zwraca się do tłumacza. Ten wyjaśnia:

- Kapitan jest zachwycony waszą wizytą. Życzy wam udanej i bezpiecznej dalszej podróży. Teraz jednak prosi, byście już pojechali.
- Oczywiście! Bardzo przepraszamy. Nie chcieliśmy sprawić kłopotu. Już się zbieramy.
- Nie, nie! Żaden kłopot. Tylko punkt kontrolny został bez straży, bo cały posterunek jest tu z wami.

Galimatias kończy się późno. Zbyt późno na spotkanie z Samirem – naszym gościnnym kelnerem z dnia poprzedniego. Decydujemy się jechać prosto do Lahore.

Do drugiego co do wielkości miasta Pakistanu docieramy po zmierzchu. Labiryntem nieoświetlonych ulic próbujemy się dostać na obrzeża Lahore, gdzie zarezerwowaliśmy pokój. Wyszedł taniej niż parking strzeżony. W dużych miastach unikamy parkowania „gdzie popadnie”. Metoda fantastyczna w „dziczy” – gdzieś przy rzece, jeziorze, w samym środku lasu albo przy niewielkich osadach ludzkich – nie sprawdza się w miejscach zurbanizowanych. W tych codziennością są odwiedziny służb porządkowych. Czasami tylko sprawdzą, co i jak. Czasami popłaczą, że nie wolno. Czasami pozwolą zostać. Czasami przegonią. Poza tym w dużych miastach wyższa jest przestępczość. Nie chcemy ryzykować włamania do karetki. Tym bardziej, kiedy w niej śpimy.

Tak trafiamy do mieszkania na przedmieściach Lahore. Widać, że osiedle jest nowe. Jednorodzinne domki szeregowe. Błysk nowości. Niektóre jeszcze są wykańczane. Inne – jeszcze dobrze niezaczęte. Kiedy docieramy do naszego, wybiega nam naprzeciw mężczyzna w brązowym salwar kamizie – szofer i dozorca w jednym. Czasami widzimy go nocami z patrolującym ulicę strażnikiem. Siedzą na składanych krzesłach. Przed nimi – ognisko, trzaskające w metalowej, zardzewiałej beczce.

W domu wita nas gospodyni – Fatima. Pół-Iranka, pół-Pakistanka. Matka pochodzi z Iranu. Do Pakistanu przyjechała za mężem. Fatima w Iranie nie była nigdy. Mówi, że nie ma takiej potrzeby. Przedstawia nas swoim dwóm córkom. Kilkuletnim dziewczynkom z pięknymi loczkami i oczami tak ciemnymi, jak oczy matki. Obie wyglądają jak małe księżniczki. W sukieneczkach z błękitnych i różowych tiulów. Kreacje założone specjalnie na wizytę gości.

Fatima prowadzi nas do przepysznie urządzonego salonu. Bufiaste kanapy. Haftowane poduchy. Olbrzymie lustra, odbijające szklane żyrandole i lampy. Gospodyni idealna serwuje herbatę w filiżaneczkach malowanych w czerwone kwiaty. Chwilę później pojawia się poczęstunek. Podają go dwie dziewczynki. Bose z króciutko przystrzyżonymi włosami. Skromne salwar kamizy przyozdobione zwiewnymi szalami z cekinowym wykończeniem.

- To moje dziewczyny do pomocy w domu. Ich rodzina mieszka w wiosce nieopodal. Bardzo biedni ludzie. Wzięłam je, żeby im trochę pomóc. Żadna z nich jeszcze nigdy nie widziała osoby z zagranicy. Na wasze spotkanie założyły swoje najlepsze szale – tłumaczy Fatima.

Kiedy dorośli rozmawiają, dziewczynki zajmują się rozrabiającymi siostrami. Cała czwórka raz po raz zerka na nas ciekawie i rozpływa się w chichotach, kiedy spotykamy ich wzrok.
- Mojego męża raczej nie spotkacie. Jest wojskowym i niemal cały czas spędza poza domem. To, dlatego zdecydowałam się dołączyć do Airbnb. Brakuje mi kontaktu z ludźmi. A tak, jak ktoś przyjedzie, to i weselej, i ciekawiej.

Po skończonym posiłku Fatima prowadzi nas do sypialni. Wielkie łoże usiane poduchami. I – o! luksusie! – łazienka z prysznicem i bieżącą wodą. Gorącą!
Kolejnego dnia doświadczamy dualności Lahore.

* No-Objection Certificate – rządowy dokument, który pozwala na wjazd do regionów plemiennych Pakistanu.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
Peryferie.com

***
Przypomnijmy, malborczyk Andrzej Wiśniewski i jego żona Aleksandra wyruszyli w podróż życia z Malborka 14 czerwca 2018 roku o godz. 14.14. Obecnie przez pandemię koronawirusa utknęli w Portugalii.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto