Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork-Lichnowy. Prezes Grupy Kolarskiej Malbork ukończył wyścig Bałtyk-Bieszczady Gravel Tour

Radosław Konczyński
Radosław Konczyński
Fot. Archiwum prywatne
Z jednego krańca Polski na drugi przejechał w najtrudniejszym ultramaratonie w swoim życiu Lucjan Pietrzyk, mieszkaniec Lichnów i prezes Grupy Kolarskiej Malbork. W limicie czasu ukończył wyścig Bałtyk-Bieszczady Gravel Tour, pokonując dystans 1254 km w czasie 123 godziny i 19 sekund.

Start w Forcie Gerharda w Świnoujściu, meta – w Ustrzykach Górnych w Bieszczadach. Jak spojrzeć na mapę, to wyprawa z północno-zachodniego zakątka kraju po przekątnej do południowo-wschodniego krańca.

Niby kreska na mapie – śmieje się Lucjan Pietrzyk, mieszkaniec Lichnów.

Od 29 lipca do 3 sierpnia wziął udział w ultramaratonie Bałtyk-Bieszczady Gravel Tour. Organizatorzy ostrzegali, że pierwszy taki wyścig przeznaczony jest dla „amatorów turystyki rowerowej o bardzo dobrym przygotowaniu kondycyjnym”. Życie pokazało, że z turystyką ma to mniej wspólnego, a dużo więcej z survivalem.

Przygotowania trwały około półtora roku

Uczestnicy mieli do wyboru trzy warianty: pokonanie trasy w limicie czasowym powyżej 100 godzin, między 70 godzin a 100 godzin, poniżej 70 godzin. Zawodnik, dokonując wyboru, musiał samodzielnie oszacować czas przejazdu trasy według własnych możliwości, a potem przebyć ją według własnej strategii. Jechali po drogach polnych, leśnych, żwirowych. Właśnie od "żwiru", czyli angielskiego "gravel" wzięła się część nazwy ultramaratonu.

- Nie były to drogi, jakie są znane zwykłemu użytkownikowi, a w rzeczywistości np. pchanie obciążonego ekwipunkiem roweru po piachu przez 6 km. To trawy, chaszcze po pas, pokrzywy po głowę, szuwary. Byłem zdziwiony, że można jechać po takich terenach. Albo wjeżdżanie na ziemię byłych PGR-ów, gdzie człowiek słyszy, że tędy się nie da, „teren prywatny”. Albo jest jakieś pole rzepaku, gdzie obok lekko obkoszone i tak trzeba prowadzić rower 3 km, bo nie ma innej możliwości. To również poszukiwanie śladu jakichś kół ciągnika na leśnej trasie. Nawigacja nie jest taka prosta w terenie. To tylko w filmach ładnie wygląda – mówi Lucjan Pietrzyk.

Jego przygotowania do tego ultramaratonu trwały właściwie od momentu, gdy było wiadomo, że taki wyścig zostanie zorganizowany. Zaczęły się więc około półtora roku temu.

Kupiłem na raty rower. Przejechałem kilka wyścigów, w których nie śpi się noc, dwie noce, np. wokół województwa elbląskiego. Przygotowywałem się razem z kolegą i mieliśmy jechać wspólnie, żeby było raźniej, ale w ostatniej chwili się wycofał. I to było najgorsze, bo taki wyścig odbył się po raz pierwszy. Trasy nie znał nikt, nawet organizator. Nie wiadomo, kto jest skąd, jak jest przygotowany. W szosowych maratonach są kwalifikacje, ale tutaj mógł wziąć udział każdy – opowiada pan Lucjan.

Siedzi "zombie" na przystanku i z sobą rozmawia...

Na trasie znajdowały się dwa punkty kontrolne. Pierwszy w Solcu Kujawskim, drugi w Sandomierzu. Tam uczestnicy podbijali karty zawodnika, mogli zjeść, napić się, odpocząć. Poza tymi dwoma miejscami byli zdani całkowicie na siebie. Przychodzi więc na myśl samotność długodystansowca.

Siedzi na przystanku mokry, brudny, ubłocony człowiek, niewyspany, więc oczy jak u zombie. I rozmawia z sobą. To musiało śmiesznie wyglądać z boku – śmieje się sam z siebie Lucjan Pietrzyk, bo przecież przedstawia jedną ze "scenek" z wyścigu z sobą w roli głównej.

Jak dodaje, nie dość, że deszcz, wiatr, głodno, chłodno i do domu daleko, to jeszcze przytrafiały się awarie. Przed Sandomierzem wysiadły oba światły w rowerze.

Ale wtedy latarka w zęby i jadę przez las. Myślę sobie: „Jak coś się stanie, to kto mi tu udzieli pomocy?” - mówi pan Lucjan.

Na szczęście nie trzeba było tego sprawdzać, aczkolwiek uczestnicy cały czas byli śledzeni przez organizatorów dzięki urządzeniu GPS, które otrzymali na starcie. Ich pozycję mogli też sprawdzać najbliżsi na stronie internetowej. Dłuższa bezczynność pewnie nie uszłaby uwadze. W trakcie maratonu uruchomiony został również całodobowy telefon alarmowy dla zawodników i ich rodzin.

Nie brakowało chwil zwątpienia, jak wtedy, gdy w lesie kij wpadł w koło i złamała się jedna szprycha. Akurat wtedy pan Lucjan jechał w towarzystwie innego uczestnika. Pomógł wycentrować koło.
- Ale bałem się, że daleko nie ujadę, bo rower obciążony ekwipunkiem (żele i batony energetyczne, odpowiednia ilość napojów - red.), a przecież dopiero czekała mnie jazda w górach – opowiada.

W Bieszczadach ekstremum sięgnęło zenitu.
- Jest wyżej i wyżej, ale są też zjazdy. Zjeżdżając, trzeba włożyć więcej energii, żeby bezpiecznie wyhamować. A proszę sobie wyobrazić, że jest deszcz, zimno, do tego zmęczenie, pęcherze od kierownicy. Ale trzeba ją trzymać mocno tymi dłońmi w pęcherzach, bo w górach na zjazdach człowiek niemal walczy o życie. No i jeszcze kombajny. Była taka dróżka 3-metrowa, a tu np. zjeżdża na mnie vistula, no ale są żniwa, rolnicy nie będą patrzeć, że jest jakiś wyścig – śmieje się lichnowianin.

Kolarstwo sposobem na emeryturę

Pan Lucjan jest szczęśliwy, że pokonał samego siebie, nie wycofał się z wyścigu i zajął 14 miejsce w klasyfikacji generalnej w kategorii powyżej 100 godzin.

- Przeżycia niesamowite, zwłaszcza te góry. Pomyślałem sobie, że skoro od kilkunastu lat jeżdżę w różnego rodzaju maratonach rowerowych, to co to dla mnie? Ale to wszystko przerosło moje oczekiwania – podsumowuje Lucjan Pietrzyk. - Trudno mi powiedzieć o kolejnych wyzwaniach, bo ja muszę jeszcze przemyśleć to, co się stało. I z rodziną obgadać, bo oni siedzą w domu i myślą, gdzie ten ojciec jest. Poza tym, to jest też bardzo kosztowne przedsięwzięcie.

Najpierw jednak przede wszystkim musi odespać trudy Bałtyk-Bieszczady Gravel Tour, bo podczas wyścigu sypiał, jak mówi, "na łokciu", czyli nie za dużo i niezbyt dobrze.
Potem pewnie będzie można zobaczyć Lucjana Pietrzyka podczas treningów na lokalnych trasach z innymi członkami Grupy Kolarskiej Malbork, której jest prezesem i razem starają się propagować kolarstwo wśród mieszkańców powiatu. W młodości nie uprawiał sportu. Jazdą na rowerze zajął się na emeryturze. Ma 63 lata. Jak widać, wiek jest rzeczą względną.

Grupa Kolarska Malbork trenowała z Liderem Sztum i gościem s...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto