Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Uroczysta zbiórka dla nestora malborskiego harcerstwa

Radosław Konczyński
Fot. Piotr Jankowski
Harcmistrz Jerzy Litwiński od 77 lat jest członkiem ZHP. W poniedziałek (9 stycznia) skończył 85 lat życia, a w środę (11 stycznia) z tej okazji Harcerski Krąg Seniorów Semper Paratus w Malborku zorganizował uroczystą zbiórkę.

Dh hm Jerzy Litwiński przeszedł wszystkie szczeble w harcerstwie. To były wieloletni komendant malborskiego hufca ZHP. Od 1957 roku do dziś jest czynnym instruktorem. Jest dobrze znany w lokalnym środowisku, został wyróżniony tytułem "Zasłużony dla Miasta Malborka".

Jego 85-letnie życie znaczą dwie drogi: wojsko i harcerstwo. Ale chyba nie mogło być inaczej, bo... urodził się w Dęblinie na lotnisku w 1927 roku.
- Nawet w metryce mam tak wpisane - mówi pan Jerzy. - Tam szkoła znajdowała się na lotnisku, a chodziły do niej wszystkie dzieci kadry, no i częściowo elity z Ireny. Tak się wtedy nazywało miasto, natomiast nazwa "Dęblin" funkcjonowała tylko dla lotniska, twierdzy i stacji kolejowej. Harcerstwo było bardzo rozpowszechnione. Przy szkole prężnie działały drużyny harcerskie i zuchowe. Można było się tym zarazić.

Harcerzem jest od ósmego roku życia. Był synem pracownika kadry lotniska. Ojciec, Józef Litwiński, pracował w Dęblinie jako kierownik warsztatów lotniczych.
- Tata przyjechał do Polski z armią generała Hallera w 1919 roku. W czasie I wojny światowej walczyli na froncie we Francji. Hallerczycy chcieli reformować Polskę. Do 1926 r. było wszystko w porządku. W '26 roku, kiedy Piłsudski zrobił przewrót majowy, cała plejada oficerów armii Hallera w większości odeszła z wojska. Mój ojciec, mimo że zdjął mundur, do śmierci pracował jako kierownik warsztatów w Dęblinie - opowiada pan Jerzy.

Gdy wybuchła II wojna światowa, miał 12 lat.
- Przez całą okupację pracowałem w Dęblinie. Najpierw w cywilnym przedsiębiorstwie lotniczym; to taki batalion budowy lotnisk. Robiłem przy odgruzowywaniu lotniska, które było zniszczone w wynik bombardowania - kontynuuje pan Jerzy. - Po marcu 1940 roku spotkałem znajomego, który przed wojną w szkole dęblińskiej był kierownikiem laboratorium fotograficznego. Został tam i pracował w swoim fachu w czasie okupacji. Wziął mnie do siebie. Robiliśmy zdjęcia wszystkim cywilnym pracownikom lotniska, potrzebne do kart identyfikacyjnych.

Jesienią 1941 roku, po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej, pan Jerzy pracował już w piekarni, która mieściła się w twierdzy dęblińskiej. Napatrzył się na ludzkie dramaty...

- W twierdzy był obóz jeniecki, w którym zginęło ok. 40 tys. ludzi - wspomina. - W piekarni pracowało się na trzy zmiany. Gdy wracaliśmy z drugiej, o dziesiątej wieczorem, trzeba było przejść przez obóz. Po jednej stronie leżało 1000 ludzi, po drugiej 1000.** Rozebrani, stękali. Po tych, którzy umarli, przyjeżdżały rano czterokołowe wózki. Tam spustoszenie siały choroby, np. tyfus plamisty.

Po 1,5 roku pracy już nie mógł wytrzymać. Znajomi lekarze załatwili zaświadczenie, że jest chory na płuca i nie powinien pracować w piekarni. To był 1943 rok.
W podziemiu

Na lotnisku Jerzy Litwiński działał w ruchu oporu - w Szarych Szeregach.
- Były różne grupy: Armia Krajowa (największa), Bataliony Chłopskie, Armia Ludowa. Ale ja byłem w harcerskiej - takiej pomocniczej. Nasza rola polegała na zdobywaniu informacji lub przedostawaniu się do pobliskich wsi, żeby roznieść ulotki - opowiada. - Ci, którzy pracowali na lotnisku, dostawali różnego rodzaju zadania. Na przykład gdy przylatywały "giganty", samoloty pięciosilnikowe, i przywoziły amunicję na front wschodni, to członkowie Szarych Szeregów wywozili ją w nocy. Na przykład ładowali tę amunicję pod gnój. Później to wyszło na jaw - Niemcy zatrzymali człowieka, ucieczkę mu "zrobili" i rozstrzelali.

16 czerwca 1944 r. okupanci przeprowadzili na lotnisku obławę. Gestapo dostało listę 65 osób z ruchu oporu. I piętnastu z nich zdążyło złapać. Spis zawierał też nazwisko "Litwiński".
- Na liście w większości była młodzież, która pracowała przy samolotach i dokonywała sabotażu. Ci z nas, którzy nie dali się złapać, zostali wcześniej powiadomieni, że coś się szykuje. Ja pojechałem do Warszawy i wróciłem na dwa dni przed przyjściem 1 Dywizji Kościuszkowskiej. Oni wyzwalali Dęblin. A piętnastkę aresztowanych Niemcy wywieźli do Lublina, gdzie na zamku, w dniu wejścia polskiej armii, ich rozstrzelali - dodaje pan Jerzy. - Z moich kolegów ze szkoły i spośród instruktorów harcerskich zginęło 25 chłopców w ciągu całego okresu wojennego. Część przedostawała się do Francji, Anglii. Część była w ruchu oporu.

Po wojnie rodzina Jerzego Litwińskiego postanowiła opuścić zniszczony Dęblin. Na lotnisku nie mieli czego szukać, bo zostało zajęte przez wojskowych. Z kolei ich mieszkanie w Irenie na biuro zawłaszczyło sobie NKWD. Radziecka służba bezpieczeństwa w końcu zwolniła lokum, mimo to Litwińscy nie wiązali już swojej przyszłości z Dęblinem.

- Wyjechaliśmy 15 maja 1946 r. Z Państwowego Urzędu Repatriacyjnego dostaliśmy skierowanie do Wrocławia. Dotarliśmy do Kielc, gdzie były rozróby. Kolejarze poradzili nam, żeby skierować się na Częstochowę. Tam natomiast dowiedzieliśmy się, że we Wrocławiu też jest niebezpiecznie. Wtedy mama moja mówi tak: "Nie jedziemy dalej. Jam mam rodzinę w Częstochowie. Tu zostajemy" - opowiada pan Jerzy.

Częstochowski okres jego życia stał pod znakiem działalności w harcerstwie oraz pracy na stanowisku kierownika bibliotek obiegowych w Częstochowie. Wydawało się, że wojsko ma z głowy, bo przeniesiono go do rezerwy, ale w 1950 r. dostał wezwanie na trzymiesięczne ćwiczenia dla rezerwistów.

- To stało się wtedy, gdy zaczęła się wojna w Korei. Ale gdyby ktoś mi wcześniej powiedział, że będę w wojsku, odparłbym, że prędzej mi kaktus wyrośnie - dodaje. - Po tych ćwiczeniach wcielili nas do Centrum Szkolenia Kwatermistrzowskiego w Poznaniu. Tam otrzymałem stopień oficerski. Moim kolejnym przystankiem w wojskowej wędrówce był Modlin, gdzie długo miejsca nie zagrzałem, bo po dwóch tygodniach wezwali mnie do Głównego Kwatermistrzostwa i powiedzieli, żebym wybierał między Malborkiem a Przasnysze. Ja na to, że do Przasnysza na pewno nie pójdę.

Tym sposobem pan Jerzy trafił do Malborka. Tu spędził dalszą część życia, dzieląc je między harcerstwo a wojsko. Komendantem hufca był w latach 1959-63 oraz 1980-90.

- W harcerstwie najważniejsze jest wychowanie dla ojczyzny; to jest pierwsza rzecz, podstawowa od samego zarania. Patriotyzm i służba drugiemu człowiekowi - wyjaśnia.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto