Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z Malborka jadą starą karetką przez świat. W Pakistanie (odc. 3) - Karaczi, dawna stolica i największe miasto kraju

Aleksandra Wiśniewska, Peryferie.com
Fot. Andrzej Wiśniewski, Peryferie.com
Kolejny odcinek z podróży Aleksandry i Andrzeja Wiśniewskich przez świat kamperem, na który zaadaptowany został stary ambulans. Ponad rok temu byli w Pakistanie. Pierwszy etap prowadził z granicy z Iranem do Kwety - stolicy Beludżystanu. Z tego regionu wjechali do Sindh.

W porównaniu z Beludżystanem Sindh kwitnie. Po obu stronach drogi ciągną się szachownice pól. Dominuje soczysta zieleń. Raz po raz przeciskamy się między ciężarówkami, traktorami przeładowanymi płodami roli. Rzeka Indus, przecinająca prowincję, jest dla niej szczodra. Wraz z jej biegiem docieramy do Karaczi. Kiedyś – Kolachi. Powstanie osady w 1729 roku wiąże się z legendą o Damie (Mai) Kolachi. U delty rzeki Indus pojawiła się, szukając męża, którego zabrał sztorm. Wraz z synami czekała. Synowie dorośli. Wszyscy oprócz jednego znaleźli swoją śmierć w nurtach Indusu. Podobno pożarł ich ogromny krokodyl, którego w zemście za braci zabił najmłodszy z nich. Łzy Kolachi zasilały wody Indusu. Związała się z nim na dobre i złe. Jej potomkowie na stałe osiedlili się przy rzece, która ich żywiła, która dawała im życie i która je im odbierała. Osadnicy ci dali podwaliny Karaczi.

W połowie XIX wieku w Karaczi pojawili się Brytyjczycy i handlowa potęga – British East India Company. Pod ich dotknięciem miasto eksplodowało. Pojawił się olbrzymi port. Siatka rozbudowanej kolei oplotła miasto i cały region. Z czasem szczodra ręka Brytyjczyków zacisnęła się w pięść. Podobnie jak cały region miasto zostało wcielone do imperialnej kolonii. Nie przestawało jednak kwitnąć. Do rozłamu Indii Brytyjskich na Indie i Pakistan w 1947 roku Karaczi było największym miastem Sindh. Później zostało pierwszą stolicą Pakistanu. Populacja miasta drastycznie wzrosła po uzyskaniu przez Pakistan niepodległości. Do Karaczi masowo napływali muzułmańscy uchodźcy z Indii. Z czasem dołączyli do nich ci z Afganistanu, Bangladeszu i całej Azji Południowej.

Dziś populacja Karaczi dochodzi do 15 milionów. Jest największym miastem Pakistanu. Tu mieści się centrum przemysłowe i finansowe kraju. Tu szukają lepszego życia tysiące imigrantów zarobkowych z całego regionu. Ich wkład kulturalny, religijny, obyczajowy tworzy ze stolicy Sindh najbardziej zdywersyfikowane miasto Pakistanu. Mimo że wyznaniowo przeważa Islam, swoje miejsce wciąż mają tu hindusi. Obok nich istnieją zgrupowania chrześcijańskie, a nawet zaratustriańskie.

Z Malborka jadą starą karetką przez świat. W Pakistanie (odc...

Karaczi jest tyglem. Podobnie jak w tyglu, w mieście wrzało. Kulturowe i religijne różnice dały upust w latach 80. XX wieku – w czasach konfliktów sowiecko-afgańskich. Przez Karaczi przepływała rwąca rzeka broni, zasilająca Sowietów walczących po stronie rządu afgańskiego z partyzantką mudżahedinów afgańskich. Broń ta wykorzystywana była również do rozstrzygania konfliktów wewnętrznych. Trafiła do islamskich ekstremistów religijnych, politycznych partii separatystycznych, wreszcie do zwykłych przestępców, którzy najpierw strzelali, potem pytali o portfel. Do 2014 roku Karaczi wspięło się do pierwszej dziesiątki najniebezpieczniejszych miast świata. Dziś wychodzi z pierwszej setki. To dzięki zakrojonym na szeroką skalę akcjom policyjno-wojskowym „oczyszczającym” miasto z terrorystów, kryminalistów i każdego, kto czyni je niebezpiecznym.

Burzliwą przeszłość Karaczi widzimy w wysokich murach z koroną drutów kolczastych. Kryją się za nimi urzędy państwowe, miejsca kultów religijnych, centra handlowe. Pod murami przechadzają się uzbrojeni ochroniarze. Obok toczy się zwykłe życie. Sfrustrowane samochody trąbią w niewiarygodnych korkach. Pod ich kołami i na poboczach walają się stosy śmieci. Między kolejkami pojazdów przeciskają się ludzie – chłopcy sprzedający wodę mineralną i przekąski, młodzi mężczyźni z zestawami do ekspresowego mycia szyb, starcy i kaleki w podartych salwar kamizach, wyciągający wysuszone dłonie po jałmużnę.

Miasto jest brzydkie. Głośne, szare, zaśmiecone i poranione. Czasami pojawi się nowoczesny budynek rządowy albo centrum handlowe lśniące szkłem i chromem. Ale tych niemal nie widać spoza ciężkich warownych murów, chroniących ich prywatność przed maluczkimi, których nie stać na zbliżenie się do nich. Tylko gdzieniegdzie wyrasta oaza ładniejszego, kolonialnego budynku ze strzelistymi wieżami zegarowymi, ażurem tarasowych balustrad i koronką rzeźbień zdobiących framugi potężnych okien. Do takich należy Frere Hall. W cieniu balkonów z brwiami łuków zdobionych białą mozaiką chłodzi się grupa uczniów z pobliskiej szkoły. Śnieżno-białe koszule, krawaty wywiązane w idealny węzeł.

- Proszę pana! Proszę pana! Skąd państwo jesteście – krzyczy w naszą stronę jeden z nich.
- Z Polski! – odkrzykujemy.
- Wow! Przyjechaliście aż z Polski, żeby zobaczyć Frere Hall?
- I Frere Hall, i całą resztę Pakistanu – śmiejemy się.
- No tak, tak. Oczywiście. A wiedzieli państwo, że to Brytyjczycy zbudowali Frere Hall? W 1865 roku. Jego budulcem jest żółty wapień oolitowy. Kiedyś gmach pełnił funkcję ratusza. Dziś jest tu największa biblioteka w Karaczi z ponad 70 000 książek i starymi rękopisami! Muszą ją państwo koniecznie zobaczyć! – chwali się swoją wiedzą chłopak i na zakończenie pyta – Ale najpierw… proszę pana, może mi pan zrobić zdjęcie?
- Jasne! Daj telefon i ustaw się tam. Tak, jak pada światło.
- Nie, nie. Pana aparatem, proszę pana.

Zdjęcie zrobione. Chłopaki oglądają, komentują i wreszcie pozwalają nam zniknąć w bibliotece. Jej wnętrze pachnie chłodem grubych ścian i kurzem starych ksiąg. Wzdłuż szerokiego korytarza stoją rzędy drewnianych regałów. Ich półki uginają się pod karnym szeregiem tomów z kartami pożółkłymi od czasu. Okładki wytarte dotykiem tysięcy rąk, szukających odpowiedzi na palące pytania. Kto wie, może na kruchych stronach i my znajdziemy swoją odpowiedź? Czym, do licha, są wapienie oolitowe?

Na pierwszym piętrze budynku – tam, gdzie ażur krużganków – jest mała galeria sztuki. U szczytu prowadzących do niej kamiennych schodów czeka stróż z ulotkami w języku angielskim i stado gołębi. Przechadzają się pomiędzy glinianymi misami z wodą i ziarnem. Ich odchody bielą ściany korytarza. Do sali wystawowej wstępu broni im gęsta siatka zwisająca w drzwiach. Dziś galeria wystawia obrazy pakistańskich malarzy współczesnych. Znaczone barwną abstrakcją płótna stoją porozstawiane wokół obszernego pomieszczenia.

Nasza uwaga jednak kieruje się w górę. Tam, gdzie na suficie widnieje fantastyczny fresk. Kalejdoskop kształtów, wir kolorów, enigma symboli – Ziemia i Niebiosa. Obraz ludzkości sięgającej nieba. W poszukiwaniu wiedzy? A może nowego miejsca, w które może uciec, zniszczywszy wszystko wokół siebie na Ziemi? Współistnienie sacrum i profanum? A może odwieczna walka religii ze świeckością? Duchowość i przyziemność? Pytania pozostawione bez odpowiedzi tak jak fresk bez zakończenia. Jego autor, wybitny i ukochany przez Pakistan Sadequain, zmarł w 1987 roku, nie dokończywszy dzieła.

Kolejny kolonialny budynek widzimy tylko przez okno karetki. Może i lepiej? Jego stan jest opłakany. Bliższe oględziny jeszcze bardziej złamałyby serce. Empress Market – potężny bazar – został wzniesiony w latach 80. XIX wieku na cześć królowej Wiktorii. Jeszcze do niedawna wrzał życiem. Sprzedawcy zdzierali gardła, zachwalając towary: owoce, warzywa, przekąski, tkaniny, stroje, skorpiony i jadowite węże. Kupujący tracili głos, targując się zawzięcie. Czas i brak renowacji zostawiły budynek w ruinie. Zegar na wieży zegarowej straszy szczerbami w tarczy. Piękne, strzeliste okna oślepły pozbawione szyb. Dach się sypie i przecieka. Podobno są jakieś plany odnowy, doprowadzenia do dawnej świetności. Praktycznie nikt nie wierzy w nie.

Jeszcze nie znamy Pakistanu na tyle, żeby swobodnie szukać w nim miejsca na nocleg. Dzień
kończymy w mało spektakularnym, ale sprawdzonym miejscu – na stacji benzynowej.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
Peryferie.com

***
Przypomnijmy, malborczyk Andrzej Wiśniewski i jego żona Aleksandra wyruszyli w podróż życia z Malborka 14 czerwca 2018 roku o godz. 14.14. Obecnie przez pandemię koronawirusa utknęli w Portugalii.

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto