Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nasze rozmowy o Malborku (odc. 5). Kandydaci na burmistrza o wydatkach na drogi i zbiorowej komunikacji. Uwolnią kierowców od progów?

Anna Szade
Anna Szade
Od lewej: Marek Charzewski, Paweł Dziwosz, Tomasz Klonowski i Dariusz Rowiński
Od lewej: Marek Charzewski, Paweł Dziwosz, Tomasz Klonowski i Dariusz Rowiński
W niedzielę (7 kwietnia) mieszkańcy Malborka będą wybierać burmistrza miasta. O poparcie wyborców rywalizuje czterech kandydatów. Rozmawiamy z każdym z nich, by przybliżyć ich programy i plany na kolejną kadencję. Tym razem o transporcie i malborskich ulicach.

Wybory burmistrza Malborka. Walczy czterech kandydatów

Do wyborczej niedzieli (7 kwietnia) pozostało coraz mniej dni. Który z kandydatów zdobędzie zaufanie wyborców?
O fotel w Urzędzie Miasta walczą:

  • Marek Charzewski, Komitet Wyborców Marka Charzewskiego, 56 lat;
  • Paweł Dziwosz, Komitet Wyborczy Wyborców Pawła Dziwosza, 39 lat;
  • Tomasz Klonowski, Komitet Wyborczy Prawo i Sprawiedliwość, 40 lat;
  • Dariusz Rowiński, Koalicyjny Komitet Wyborczy Koalicja Obywatelska, 57 lat.

Rozmowy, które prowadzimy, mają pomóc mieszkańcom w wyborze. Im lepiej zna się kandydatów, ich podejście do spraw miasta, tym łatwiej postawić znak „x” przy jednym z nazwisk.

Miejskie ulice do remontu. Jak widzą to kandydaci?

Na temat stanu nawierzchni miejskich ulic każdy kierowca ma wyrobioną opinię. Najczęściej narzekają na dziury i łaty, dopominając się o remonty. Na pewno są wdzięczni za każdą modernizację i każdy nowy dywanik asfaltowy. Ale chcieliby więcej.

Jak poprawić stan dróg i znaleźć na to pieniądze?
Marek Charzewski: Ze środków unijnych nie da się remontować dróg, bo akurat na ten cel takich funduszy nie ma. Dlatego startujemy z naszymi projektami we wszystkich możliwych programach rządowych. Udało się zdobyć pieniądze na trzy drogi: Jagiellońską, Zakopiańską i Kwiatkowskiego. Mamy nadzieję, że za chwilę pojawią się programy na kolejne drogi. Powoli udaje nam się ulice remontować, ale mamy jeszcze kilka bardzo ważnych, które musimy zrobić. Owszem, można zmodernizować jedną drogę za pieniądze miejskie, ale my chcemy zrobić dwie, jeśli dostaniemy co najmniej 50 proc. dofinansowania. Staramy się więc wydawać pieniądze na wkład własny, a nie remontować w całości z miejskich środków. Myślę, że programy będą kontynuowane, bo samorządy potrzebują dofinansowania do inwestycji drogowych. Każda władza, niezależnie, jaka rządzi w kraju, wie, że drogi samorządowe trzeba remontować i trzeba samorządy w tym wspomagać.

Paweł Dziwosz: Jak mówiłem przy okazji najważniejszych inwestycji, mam w planie remonty dróg i chodników w mieście. Trzeba też doświetlać ulice i poprawiać bezpieczeństwo na przejściach dla pieszych.

Tomasz Klonowski: Remonty ulic i chodników w mieście są bardzo potrzebne. Skąd pieniądze? Mógłbym być złośliwy i zadać pytanie obecnie rządzącym na szczeblu centralnym, czy utrzymają programy, które wprowadził rząd Prawa i Sprawiedliwości. Samorządowcy są chyba zgodni, że nigdy nie było tak dużego wsparcia jak w ostatnich latach. Ale nie będę złośliwy (śmiech). Natomiast uważam, że każdy pracownik administracji samorządowej musi być kreatywny, ze mną na czele jako burmistrzem. Będziemy musieli szukać wszelkich możliwych rozwiązań. Trzeba też znajdować inwestorów i partnerów biznesowych i z nimi rozmawiać o drogach. Wiele firm, budując fabryki czy centra logistyczne, partycypuje w kosztach uzbrojenia działek. To jest może po części myślenie życzeniowe, ale wykorzystajmy wszystkie sposoby, na czele z programami i dofinansowaniami, które oferowane są na szczeblu centralnym. Są też dofinansowania unijne. Podstawowy warunek jest taki, by nie przespać żadnego możliwego terminu złożenia wniosku. Wywodzę się z biznesu, gdzie szuka się niekonwencjonalnych rozwiązań i optymalizacji, więc dlaczego by nie wyemitować obligacji komunalnych na inwestycje drogowe w mieście? Wiemy, że Polacy, także malborczycy, mają coraz bardziej zasobne portfele, mają zgromadzone oszczędności, więc może warto uderzyć w taki lokalny patriotyzm? Zakładam, że mieszkańcy woleliby pomóc i zainwestować w obligacje Malborka niż banku X. To jest niestandardowy pomysł, ale warto wykorzystywać wszelkie możliwości.

Dariusz Rowiński: Można zacząć pytać, dlaczego nie ma tego w Zintegrowanych Inwestycjach Terytorialnych Miejskiego Obszaru Funkcjonalnego Malbork-Sztum, skoro Sztum pojawił się tam ze swoim zadaniem, czyli budową dużego węzła drogowego. Czy nie wpisaliśmy tam swojego projektu, bo nie mogliśmy, czy coś zostało przegapione? Na pewno trzeba korzystać z rządowego programu drogowego, bo z pewnością ze środków własnych nie jest możliwa poprawa infrastruktury. To jest dla nas takie wyzwanie, jak dla Krakowa wybudować metro. Ale oni chcą, choć mówią, że ze środków własnych tego nie zrobią i muszą szukać źródeł finansowania. Dlatego myślę, że to rola naszych urzędników, którzy zostali specjalnie zatrudnieni, by znajdować zewnętrzne fundusze. Jestem zdania, że o ile na realizację musimy sięgać po dotacje, to w mieście powinny się znaleźć pieniądze na to, by przygotować projekty. By była koncepcja tego, co chcemy robić, w jakiej kolejności i zlecić wykonanie dokumentacji. Często jest tak, że nagle „wyskakuje” nabór, a my nie mamy nic, by złożyć, tym bardziej, że terminy powodują, że nikt nie jest w stanie przygotować wniosku. Miasto musi być gotowe na rozmaite rozdania i móc wyciągać z szuflady gotowe dokumenty. Często są to projekty wieloletnie, na przykład proces inwestycyjny oddanego do użytku w ubiegłym roku placu zabaw trwał 10 lat. Powinno być tak, że jeżeli kończy się kadencja, to kolejny burmistrz zastaje na biurku teczkę z projektami. Zresztą nie chodzi przecież o to, by udawać, że przez 5 lat wszystko się zrobi, skoro przez 20 wcześniejszych lat się nie udało. Nie jest to po prostu możliwe. Trzeba wiedzieć, co jest do zrobienia i rozpisać to na etapy. Nie sztuka przeciąć wstęgę, bo ktoś musi wykonać tę najtrudniejszą robotę, czyli zaplanować i doprowadzić do realizacji inwestycji, łącznie z jej finansowaniem.

Za wysokie progi… Zmotoryzowani narzekają na spowalniacze

Sprzymierzeńcy progów zwalniających mówią, że gdyby kierowcy jeździli, jak się należy, czyli przestrzegali przepisów, nie trzeba byłoby montować żadnych elementów uspokojenia ruchu. A tak, każda przeszkoda na drodze ma wywołać reakcję: zdjęcie nogi z gazu. Przeciwnicy tłumaczą, że jazda w kółko po takich sztucznych "górkach" niszczy samochody i zatruwa powietrze spalinami i pyłem. A może w krótkim czasie spowalniaczy pojawiło się na ulicach zbyt dużo? Nie od parady obecny włodarz nazywany jest ich ojcem.

Czy progi zwalniające znikną z miejskich ulic?

Marek Charzewski: Tam, gdzie możemy, na pewno usuniemy. Ale warto pamiętać, że „ojciec progów” nie dostałby dofinansowania na ścieżki rowerowe i inne elementy infrastruktury, gdyby tych spowalniaczy nie zamontował. Natomiast w tej chwili, przy okazji remontu choćby ul. Zakopiańskiej, chcemy pójść w wyniesione przejścia dla pieszych i we wszystkich inwestycjach drogowych będziemy stosować takie rozwiązanie jako formę ochrony przemieszczających się po drogach. Będziemy odchodzić od typowych spowalniaczy.

Paweł Dziwosz: Dobre pytanie, na pewno niektóre progi zostaną zdemontowane, ale nie wszystkie. Wszędzie tam, gdzie są zbędne, na pewno będą zlikwidowane. Natomiast spowalniacze będą instalowane tam, gdzie są naprawdę potrzebne, choćby przy szkołach, przedszkolach, placówkach opiekuńczych, czyli wszędzie tam, gdzie jest realne zagrożenie dla pieszych. Nie będzie na pewno pełno „placków” jak obecnie na ul. Zakopiańskiej. To absurd, że jest ich tam aż tyle. Szedłbym zresztą w kierunku wyniesionych przejść dla pieszych, a nie typowych spowalniaczy. Sam jestem kierowcą i wiem, że jazda po progach niszczy samochód. To, co teraz jest, nie dość, że znajduje się niekiedy w nieuzasadnionej lokalizacji, to jeszcze forma i stan są złe.

Tomasz Klonowski: Gdybym chciał przypodobać się mieszkańcom i odpowiedzieć jak populista, tobym zadeklarował, że zlikwiduję wszystkie progi na ulicach, bo one są złe. Na początku też byłem do nich sceptycznie nastawiony. Spowalniacze przede wszystkim należy naprawić, bo często są w fatalnym stanie i zagrażają bezpieczeństwu wszystkich uczestników ruchu drogowego. Każdy, kto przez nie przejeżdża, widzi, że są luźne, odstają od nawierzchni, wystają z nich śruby. Jeżeli miałyby pozostać, wymagają pilnej interwencji. A nowe? Niedawno jako „radny z TikToka”, a teraz „kandydat na burmistrza z TikToka”, nagrywałem filmik zawierający postulat dodatkowych progów zwalniających przy Przedszkolu Bratek na Osiedlu Południe. To nie był mój pomysł, z taką prośbą zwrócili się do mnie mieszkańcy. Progi nie są zawsze złe albo zawsze dobre. To zależy, w jakim są miejscu i czemu służą. Dane policyjne, jakie zostały mi przedstawione, wskazują, że poprawiły bezpieczeństwo.
Chciałbym też zwrócić uwagę na inną kwestię i każdy, kto jeździ ulicą Słowackiego czy Chopina, wie, że nie ma chyba łatwiejszych miejsc, gdzie jak ktoś chciałby sobie wyremontować samochód, może przez pięć minut „złapać” kogoś, kto w niego wjedzie. Nie są to ulice z pierwszeństwem, co teoretycznie ma wymusić większą uwagę i skupienie kierowców, ale w praktyce wcale nie poprawia bezpieczeństwa. Czy jakby to były ulice z pierwszeństwem przejazdu, to byłby jakiś problem? To są sprawy, które można byłoby zmienić od ręki. Nie wiem, czemu akurat takie rozwiązania zostały wprowadzone. Nie spotkałem się z osobami, które by je pochwalały. Zdecydowanie zlikwidowałbym też minirondo na ul. Konopnickiej. Już 10 lat temu, również przed wyborami samorządowymi, o to postulowałem.

Dariusz Rowiński: Progi zwalniające to jest problem z tzw. trwałością projektu, w ramach którego były montowane. Trzeba dokładnie policzyć, przez ile czasu miały spełniać swoje zadanie na drogach. Ale jak się na nie uważnie popatrzy, to są większym zagrożeniem dla kierowców, niż faktycznie poprawiają bezpieczeństwo. Trzeba byłoby poważne pieniądze wydać, by działały, jak należy, jeśli nie można byłoby ich jeszcze zdemontować. Z progami jest spory dylemat, bo nie sprawdzają się tak, jak wyniesione przejścia dla pieszych, przed którymi kierowcy zwalniają, a przejazd przez nie jest normalny. Niektórzy śmieją się też z małego ronda, ale twierdzę, że ono ma swoją logikę, jeśli chodzi o udrożnienie ul. Konopnickiej. Gdyby go nie było, tworzyłyby się spore korki, bo kto chciałby skręcić w lewo, w ul. Reymonta, musiałby czekać, aż wszyscy do strony Osiedla Południe przejadą. Za nim byłby sznur aut. Natomiast już spowalniaczy na ul. Konopnickiej nie rozumiem, więc jeśli będzie można, to na pewno zostaną usunięte. Sam jeżdżę po Malborku i na nieszczęście na mojej trasie są progi i cały czas się o nie obijam.

Komunikacja zbiorowa w całości jest obecnie finansowana z budżetu miasta. Po wyborach wrócą bilety i kasowniki?

Odkąd nie ma opłat za przejazdy w malborskiej komunikacji zbiorowej, autobusy nie jeżdżą puste. Ale pasażerowie głośno zastanawiają się, czy władze utrzymają tę miejską usługę w dotychczasowej formie. Teraz na to, że MZK obsługuje miasto, składają się wszyscy podatnicy. Ci, którzy nie korzystają z transportu zbiorowego, mają wątpliwości, czy to najlepiej wydawane publiczne pieniądze.

Czy utrzymana będzie komunikacja zbiorowa w całości finansowana z miejskiej kasy?

Marek Charzewski: Transport publiczny będzie bezpłatny zawsze, a nawet jeden dzień dłużej. Jeśli będą zmiany, to tylko związane z taborem, bo szykujemy projekt z unijnym dofinansowaniem, który przewiduje zakup kolejnych autobusów elektrycznych. Chcemy też ograniczyć koszty poprzez fotowoltaikę, a więc produkcję prądu z własnych źródeł, by ładowanie autobusów było jak najtańsze. Przede wszystkim koncentrujemy się na obniżaniu kosztów, a na pewno nie będziemy ograniczać dostępu do komunikacji miejskiej.

Paweł Dziwosz: Wiem, że mieszkańcy bardzo chętnie korzystają z bezbiletowej komunikacji, dlatego absolutnie nie jestem zwolennikiem likwidowania transportu autobusowego w obecnym kształcie. Gdyby po objęciu urzędu burmistrza okazało się, że kondycja spółki jest bardzo zła, to chciałbym zaproponować mieszkańcom pewne rozwiązanie, które nie obciążałoby ich kieszeni. Moim zdaniem, można byłoby wprowadzić pewną modyfikację i nowe zasady. Otóż, seniorzy dalej mieliby bezpłatny dostęp do komunikacji. Natomiast młodsi pasażerowie płaciliby 10 zł za miesiąc w specjalnej aplikacji, by było łatwiej. To nie są duże pieniądze, dawałoby to ok. 30 groszy za dzień, a i tak można byłoby jeździć autobusami po mieście do oporu. Da to pewne wpływy, które zasiliłyby MZK. Aby przyzwyczaić mieszkańców do tych nawet symbolicznych, ale obowiązkowych opłat, od czasu do czasu, na przykład kilka razy w miesiącu, można byłoby wynająć firmę zewnętrzną, która przeprowadzałaby kontrolę.

Tomasz Klonowski: Bardzo się cieszę z tego pytania. Oczywiście, że komunikacja dalej będzie dla pasażerów bezpłatna. Byłem jednym z głównych propagatorów tego rozwiązania. Absolutnie jestem zdania, że musi pozostać w takiej formie, w jakiej jest. Za chwilę usłyszę: „Ale trzeba dopłacać”. Pewnie, że trzeba, ale chciałbym, by każdy zwrócił uwagę, że wcześniej też trzeba było dopłacać. Przekazywaliśmy 2,5 mln zł, a w autobusach wożone było powietrze. Teraz płacimy dodatkowo ok. 4 mln zł, przy czym to są już inne pieniądze, bo wzrosły ceny energii i wynagrodzenia, koszty paliwa. Dopłacamy więcej, a jedynym naszym problemem jest obecnie to, że ciężko wsiąść do autobusu. Wiele osób mówiło, że to jest drogie, nieefektywne, że powinien być przetarg na świadczenie usług, bo niektórzy chcieliby wszystko likwidować i oddawać w prywatne ręce. Porównałem, jeden do jednego, koszty kilometra w Malborku i Tczewie, gdzie miasto zleca przewozy zewnętrznej firmie i też zrezygnowało z biletów. Tam płacą drożej za 1 kilometr, a nie mają w zasobie nieruchomości, nie dają kilkudziesięciu osobom pracy, stacja diagnostyczna nie świadczy usług na zewnątrz. Jako burmistrz utrzymam bezpłatną komunikację miejską.

Dariusz Rowiński: Jak przechodziliśmy na poziom bezbiletowej komunikacji, to należało z prezes MZK siąść i przemyśleć, jak ma wyglądać siatka połączeń, by spełniała swoje zadanie. Natomiast dla mnie ważne było od początku, jaki sobie ustalamy cel zbiorowej komunikacji w Malborku. Co jest priorytetem? Czy rzeczywiście autobusy mają jeździć jak taksówki i będą nas wszystkich wszędzie wozić? Na dzisiaj komunikacyjnie na pewno wykluczone jest Kałdowo. Dlatego według mnie wszystko trzeba dokładnie przeanalizować, bo na pewno trzeba ludzi zawieźć do pracy, a uczniów do szkół i potem odwieźć do domów. Jak to zrobić? Wydawało się, że jak spółka dostała informację o wprowadzeniu komunikacji bezbiletowej, to ktoś zacznie to racjonalnie opracowywać. Tym bardziej, że przed rezygnacją z opłat był raport i dokładna analiza kosztów. Dlatego wymagałbym od zarządu spółki, że głęboko przeorganizują funkcjonowanie MZK. Tymczasem nic się nie zmieniło, nie zmodyfikowano nawet siatki połączeń. Mimo że tego nie zrobiono, na pewno nikt się z obecnego sposobu finansowania komunikacji nie wycofa. Zresztą, przed zmianą nikt nie polemizował, że bez sensu było wożenie powietrza, jak miało to miejsce do połowy 2022 r., co było konsekwencją decyzji o podwyżce cen biletów.

To jeszcze nie koniec "Naszych rozmów o Malborku". O co jeszcze pytaliśmy kandydatów? Śledź nasz stronę malbork.naszemiasto.pl

Jesteśmy na Google News. Dołącz do nas i śledź "Dziennik Bałtycki" codziennie. Obserwuj dziennikbaltycki.pl!

od 7 lat
Wideo

META nie da ci zarobić bez pracy - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto