Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Kościół św. Jana Chrzciciela po pierwszym etapie prac ratunkowych. "Pacjent" ma się lepiej, ale wymaga kolejnych zabiegów

Radosław Konczyński
Radosław Konczyński
Fot. Dorota Miściuk-Jędrzejczyk
Sukces pierwszego etapu prac w średniowiecznym kościele św. Jana Chrzciciela w Malborku. Sklepienia, które groziły zawalaniem, zostały wstępnie zabezpieczone. W tym roku prace remontowo-konserwatorskie mają być kontynuowane.

Pewnie gdyby takie prace w średniowiecznym kościele odbywały się w dużym mieście, mówiłaby o nich cała Polska – ze względu na ich wagę, zakres, zastosowane metody. Przez ostatnie miesiące konserwatorzy walczyli z czasem, by zażegnać niebezpieczeństwo nawet zawalenia się tej zabytkowej budowli na Starym Mieście w Malborku. Księża orioniści, którzy prowadzą parafię św. Jana Chrzciciela i tym samym odpowiadają za kościół przy zamku, nie chcieli i nie mogli już dłużej czekać.

Najpierw odbyły się żmudne, wielospecjalistyczne badania konstrukcji kościoła. W 2020 roku udało się pozyskać dotację z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego i przeprowadzony został pierwszy etap prac ratujących spękane sklepienia nawy północnej. Orioniści powierzyli to zadanie doświadczonej firmie Zabytki Konserwacje Remonty z Ożarowa Mazowieckiego. Kierownik prac konserwatorskich jest Dorota Miściuk-Jędrzejczyk, konserwator dzieł sztuki.

Konserwacja zabytków często kojarzona jest z procesem „leczenia”, gdzie pacjentem staje się historyczny obiekt. Proces „leczenia historycznego pacjenta” rozpoczyna się od „rozpoznania choroby” i postawienia „diagnozy”, aby ostatecznie zaordynować skuteczne „leczenie”. Ważne jest „zbadanie historii choroby”, czyli zapoznanie się możliwie dokładnie ze zdarzeniami z przeszłości już w początkowej fazie pracy z zabytkiem – wyjaśnia Dorota Miściuk-Jędrzejczyk.

Szwedzi wykopali tunel, by wysadzić mury zamku, a ucierpiał kościół

A ten „pacjent”, którego powstanie jest datowane na 1319 rok (a przebudowa pierwotnej bryły następowała w latach 1467-1522), przeszedł bardzo dużo. Stoi przy zamku, który na przestrzeni wieków był oblegany kilkukrotnie. Genezy obecnych problemów z pięknymi kryształowo-sieciowymi sklepieniami całe konsylium specjalistów doszukuje się w „Potopie szwedzkim”. Podczas I wojny szwedzkiej wrogie wojska chciały wysadzić w powietrze mury polskiego wtedy zamku. W tym celu zrobiły podkop minerski, który przebiegał skarpą tuż u podstawy fundamentów świątyni, od strony rzeki Nogat.

- Tunel nie odegrał ostatecznie żadnej strategicznej roli w trakcie prób zdobycia zamku, natomiast skutecznie nadwyrężył skarpę i fundamenty kościoła. Ostatecznie spowodował w niedługim czasie katastrofę budowlaną polegającą na zawaleniu się zachodniej ściany kościoła wraz z ostatnim przęsłem. Kościół do dnia dzisiejszego nie powrócił do „przedpotopowych” rozmiarów. Ostatecznie został skrócony o ostatnie przęsło – tłumaczy Dorota Miściuk-Jędrzejczyk. - W 1649 r. miał miejsce pożar dachów kościoła, który też spowodował znaczne zniszczenia sklepień. W niektórych przęsłach uległy one nawet częściowemu zawaleniu.

W kolejnych wiekach pojawiały się kolejne „rany” spowodowane pożarami i ostrzałami artyleryjskimi, tak jak i w 1945 r., gdy zamek szturmowała Armia Czerwona.

- Bliska odległość walk spowodowała znowu naruszenie stabilności murów kościoła. Również w okresie tuż po wojnie, kiedy to „zniknęły” wyburzone wszystkie okalające kościół budynki miejskie, dla kościoła znowu były to działania naruszające podstawy jego stabilności i jednocześnie prowadzące do nadwyrężenia konstrukcji – wyjaśnia kierownik prac konserwatorskich.

Dzisiejsze "powikłania" to skutek wielu wieków "choroby"

Niszczycielskie działania prócz ognia i kul miała też woda. Dawniej naprawy nie odbywały się tak błyskawicznie jak dzisiaj. Współcześnie szybko zjawiliby się strażacy i przy użyciu specjalistycznego sprzętu zabezpieczyli dach plandekami. W przeszłości natomiast, zanim dach naprawiono, do środka padał deszcz lub w otworach zalegał śnieg.

Długo utrzymująca się wilgoć powodowała degradację tynków. Skutkiem ciągłego migrowania wody stało się odpadanie całych połaci tynku od strony wewnętrznej – dodaje Dorota Miściuk-Jędrzejczyk.

Przy okazji obecnie prowadzonych prac odkrywano też otwory powstałe w wyniku wypadania pojedynczych cegieł. Konserwatorzy pod cienkimi warstwami maskującego tynku znajdowali wypełnienie w postaci zgniecionych papierów kul.

Skutkiem tych wszystkich „chorób”, które dotknęły zabytkowego „pacjenta”, są dzisiejsze „powikłania”, jeszcze niedawno stanowiące zagrożenie dla „życia”. Widoczne pęknięcia, szczeliny miejscami dochodzące do ok. 1 cm szerokości i otwory murów, osypujące się tynki groziły katastrofą budowlaną. Gremium specjalistów inżynierów i konstruktorów pod nadzorem konserwatorskim wybrało metodę „leczenia”: osłabione sklepienia mają być wzmocnione poprzez nałożenie specjalistycznego materiału wykonanego na bazie włókien poliwęglanowych.

- Tak wykonane zabezpieczenia oprócz wielu zalet związanych z bardzo dużą odpornością mechaniczną mają dodatkową niezwykle istotną zaletę. Mianowicie nie obciążają konstrukcji oraz nie wprowadzają w opracowywane powierzchnie wilgoci. Rezygnacja z materiałów wiążących bazujących na wodnych preparatach klejących ma dodatkowo jeszcze jedną ważną cechę. Otóż, wybrana metoda nie stanowi zagrożenia wilgotnościowego dla historycznych zapraw tynkarskich wraz z warstwami malarskimi pokrywającymi powierzchnię sklepień od wnętrza kościoła – wyjaśnia kierownik prac w kościele.

Zastrzyki podtynkowe i "szycie" kościelnych murów

Do historycznych powierzchni konserwatorzy musieli… „się dokopać”, bo gdzieniegdzie stwierdzono nawet 24 warstwy pobiał wapiennych przemieszanych z kolorystycznymi warstwami malarskimi. Mozolne odkrywki, czyli ściąganie luźnych współczesnych warstw malarskich, pozwoliły ustalić, że zaprawy tynkarskie sięgają miejscami czasów budowy i pierwszych napraw sklepień. Z kolei nad tzw. babtysterium, w ostatniej wnęce bocznej kaplicy nawy północnej, natrafiono na fragmenty polichromii.

To, jak wygląda walka o zachowanie historycznych warstw tynków na sklepieniach, obrazuje też ten przykład: w niektórych partiach wykonano nawet iniekcje podtynkowe, czyli wstrzyknięto specjalnie dobrany klej, by połączyć odspojone fragmenty ze sklepieniem. Ponadto, w ramach prac odsłonięte oryginalne powierzchnie tynków i warstw malarskich starannie odkurzono i naniesiono na nie preparaty chemiczne - najpierw biobójczy, następnie konsolidujące. Ciekawym zabiegiem było „zszycie” murów tam, gdzie powstały wspomniane, bardzo groźne szczeliny. W przygotowane miejsca wprowadzono konstrukcję składającą się ze zbrojonych prętów zatopionych w materiale klejącym.

Na zakończenie pierwszego etapu prac ratunkowych sklepienia zostały pokryte cienką warstwą wyrównującej zaprawy tynkarskiej. Przygotowana ona została na bazie naturalnych materiałów nawiązujących do oryginalnych technik zastosowanych wcześniej w kościele.

Powierzchnię opracowano ze szczególnym uwzględnieniem i nawiązaniem do sposobu wykonania oryginalnych powłok tynkarskich, tak aby końcowy efekt był estetyczną kontynuacją starannego warsztatu wykonawców z przeszłości – dodaje kierownik prac.

Księża orioniści mają nadzieję, że prace w kościele będą kontynuowane w tym roku. Wszystko zależy od dotacji z budżetu państwa. Można spodziewać się dobrych wiadomości, bo przecież „pacjentowi” w trakcji intensywnej terapii nikt nie będzie odłączał „respiratora”.
W następnym etapie w planach jest zabezpieczenie sklepienia od wewnątrz drewnianymi stemplami, rozpoczęcie prac remontowych na poziomie strychów i wzmocnienie sklepień.

Malbork. Kościół św. Jana Chrzciciela pilnie wymaga ratunku ...

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto