Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. "Obecnym nauczycielom z okazji święta życzę, aby było spoko". Tak uczniowie zapamiętali lekcje ze Stanisławą Wojciechowską-Soją

Stanisława Wojciechowska-Soja
Archiwum prywatne
Stanisława Wojciechowska-Soja nie żyje. Trudno uwierzyć, że już nic nie napisze. To jej ostatni tekst, który ukazał się w „Dzienniku Malborskim” 14 października 2022 r. z okazji Dnia Edukacji Narodowej. Pełno w nim cudownych wspomnień i niezwykłego poczucia humoru.

Przed dwu laty, w czasie pandemii, malborska „Sienkiewiczówka” miała obchodzić diamentowe gody. Zwrócono się do mnie, jako reliktu przeszłości, z prośbą o napisanie wspomnieniowego tekstu do biuletynu z tej okazji...

Wpadłam w popłoch. Najtrudniej pisze się o sobie, ale prawdy nie dowie się człek, patrząc w lustro. Po głębszym namyśle rozesłałam wici do swoich byłych uczniów na priv FB z zachętą, by przypomnieli sobie zabawne sytuacje w szkole na moich lekcjach. A co!? Pokłosie mojego apelu zaskoczyło mnie. Wesołości było sporo, ale też znalazły się wspominki nie do śmiechu, a także laurkowe. I te ostatnie spowodowały, że nie dołączyłam do grona autorów biuletynu, czym zawiodłam moją młodszą koleżankę, na dodatek byłą uczennicę. Sorry, Marysiu… Po dwu latach postanowiłam dokonać reanimacji nadesłanych do mnie wspomnień, bez retuszu sensu (błędy językowe się zdarzały…). To przy okazji zbliżającego się Święta Edukacji. Dotyczą one ostatnich 30 lat ubiegłego wieku, kiedy wówczas „nosiłam oświaty kaganek”. Oj, trochę tego było...

Bywało strasznie…

Na lekcjach polskiego słychać było latające muchy. Tak było cicho, każdy bał się oddychać za głośno, by tylko nie być pytanym. Kiedy Pani Profesor zaczynała opowiadać płynnie i ciekawie, przenosiła nas swoimi słowami w inną epokę. Nawet strach już nie miał znaczenia, bo to było magiczne (…)

- Jak usłyszałem, że to polonistka będzie wychowawcą naszej klasy, to nie było mi do śmiechu. Ja, umysł ścisły, spodziewałam się, że naszym wychowawcą zostanie ktoś, kto będzie ''nadawał na tych samych falach”, a humanista do tej grupy według mnie nie należał. Oczywiście, musiało minąć sporo czasu, zanim przekonałam się, że humanista może mówić tym samym językiem, twardo stąpać po ziemi i wcale nie musi być oderwany od rzeczywistości, a wręcz przeciwnie, myśli jak umysł ścisły (…)

To było mocne i… ciekawe. Gdy kolejny raz T. się spóźnił na lekcję, usprawiedliwiał się tym, że winda się zacięła. Wtedy Pani zmarszczyła brwi i powiedziała: ,,Masz tupet niedorozwiniętego osła”. W domu T. nie było windy (…)

- Pani charakter i osobowość budziły we mnie huśtawkę emocji. Czasem Panią uwielbiałam, a czasem chciałam pociąć na plasterki. Ale pamiętam jak dziś, gdy Pani zachorowała i przyszła inna Pani na zastępstwo, zrobiło się tak zwyczajnie i tak śmiertelnie nudno (…)

Co jakiś czas sięgam pamięcią do września 1989 roku (byliśmy rocznikiem tego „przełomu”). Na jednej z pierwszych lekcji ogłosiła Pani zadanie - każdy z nas miał zaprezentować swój ulubiony wiersz. Zaryzykowałem. „Zaglądali do kufrów, zaglądali do waliz, nie zajrzeli do dupy - tam miałem socjalizm!” (Czesław Miłosz). No i wtedy polubiłem Panią, bo powiedziała Pani, że mam dobrą dykcję. Wszyscy czekali na inną recenzję (…)

- Całą klasą uciekliśmy z ostatniej lekcji, na której miał być sprawdzian bodajże z geografii. Wcześniej prosiliśmy Panią, aby nam go przełożyła, bo następnego dnia mamy badania wyników z innego przedmiotu. Pani się nie zgodziła. Pobiegliśmy do najbliższej budki telefonicznej i ja zadzwoniłem do Pani: Jesteśmy na wagarach. Usłyszałem tylko: ,,To kiepsko”. Baliśmy się następnego dnia. A Pani podziękowała nam, że ją uprzedziliśmy, bo nie zaskoczył ją "dywanik” u Pana Dyrektora. (…)
- Jezu, pamiętam jak Pani postanowiła nas zagonić do „Pana Tadeusza”. Spokojnie poprosiła o wnikliwe przeczytanie lektury i zapowiedziała pytania z tekstu. Po tygodniu przyszliśmy na lekcję (chyba zapowiedziany termin) i pierwsze było: ile wina wypiła Zosia, może Telimena, ale odpowiedź brzmiała - KROPELKĘ. Oczywiście nikt nie wiedział. Potem dowiedzieliśmy, że oceny z takich kartkówek były plusikami albo minusikami. Pamiętam do dziś, jak miał na imię pies Boryny… (…)

Bywało śmiesznie…

Kojarzy mi się moment oddania sprawdzianów. Ktoś napisał „poezja urobkowa” zamiast „poezja ulotkowa”. Komentarz był mniej więcej taki: „Poezja urobkowa jest tutaj. Tu się orze na ugorze” (…)

- Kiedyś Kasia P. usprawiedliwiała się, że nie odrobiła pracy domowej, bo musiała wyjść poprzedniego wieczoru. Pani to skomentowała: „Wychodź, wychodź, zwłaszcza wieczorem, to zobaczymy, z kim wrócisz za 9 miesięcy”. My zrywaliśmy boki (…)
- Na przerwie potrąciłam jakąś dziewczynę, a ona wpadła na Panią i rozsypała kartkówki, które Pani trzymała w ręku. Rzuciłam się na ratunek, żeby je zbierać. Pani uśmiechnięta powiedziała: „Spokojnie! To nie perły! Nic się nie stało!” (…)

Gabinet 27 był chyba jedynym pomieszczeniem, które miało katedrę, czyli podwyższenie, na którym stało biurko. Wszystkich nas Pani dobrze widziała, więc nie musieliśmy wstawać w czasie swobodnych wypowiedzi na temat związany z lekcją. Natomiast kiedy nas Pani „ochrzaniała”, wtedy trzeba było wstać. Jak ktoś długo się nie włączał do rozmowy, to mógł usłyszeć od Pani taki tekst: „Co tak siedzisz jak tort na weselu?” (…)

- Mieliśmy zadaną pracę domową na temat „Moja wizyta u kolegi”. Na kolejnej lekcji wskazała Pani uczniów, którzy mieli swoje wypracowanie odczytać na głos i padło, między innymi, na Z.G., który wstał i przeczytał: „Wczoraj byłem u kolegi i nikogo nie było w domu”... A Pani powiedziała coś w tym rodzaju: „No tak. I o czym tu pisać? A my ryliśmy ze śmiechu (…).

T.M. przypomniał mi jak Ania, nasza prymuska, zamiast te skórzane frędzle z „Pana Tadeusza” nazwać kutasikami, powiedziała: chujki. Pani i my do #końca lekcji nie mogliśmy utrzymać powagi (…)

- Gdy wchodziłam, zawsze na styk albo chwilę po ósmej, słyszałam: „B…! Znów wichura na dworze?!” Moje długie włosy, delikatnie mówiąc, zawsze były nieuładzone (…)

Było „spoko…”

- Zawsze w piątkowe poranki chodziłem (na przerwie!) do kiosku Ruchu po „Dziennik Bałtycki”. Tego dnia rozpoczynała Pani lekcję od przeglądu programu telewizyjnego na następny tydzień. Filmy Krzysztofa Kieślowskiego, Bergmana, Hasa, Zanussiego, Konwickiego. Cykl „Perły z lamusa”, Studio Filmowe im. Karola Irzykowskiego. Lista jest oczywiście o wiele dłuższa. To była kolorowa, fascynująca kinematografia, mimo że dysponowałem czarno-białym telewizorem.

Wycieczka na Litwę. Po drodze Kaliningrad. Nocowaliśmy zaś w Czerniachowsku (obskurny hotel - pełen jakichś radzieckich żołnierzy). ZSRR wciąż jeszcze istniał. Litwa dopiero odzyskała niepodległość. Ostra Brama, Cmentarz na Rossie. Do dziś można obejrzeć w Spiżarni „Dziady - jako antyhalloween” (…)

- Po latach tym bardziej doceniam „wolność interpretacyjną” na Pani zajęciach. Mogliśmy wejść do klasy z korytarza - robiąc happening związany z „Antygoną” - i jeszcze dostać za to 5 (wg starej skali najwyższa ocena).

Pisaliśmy świąteczne życzenia od serca, wyrażaliśmy swoje poglądy w esejach, uczyliśmy się kultury życia. Bez wątpienia mało kto na polskim „siedział jak tort na weselu” (…)

- Przez jeden rok szkolny raz w miesiącu (w soboty) jeździliśmy ekspresem do Warszawy. Ciocia naszej koleżanki „załatwiła” nam tańsze bilety do stołecznych teatrów. Za każdym razem coś zwiedzaliśmy. Dużym przeżyciem w Muzeum Broniewskiego było spotkanie z jego ostatnią żoną, Wandą. Sama zadecydowała o tym wyróżnieniu na wieść, że młodzi aż z Malborka tu przybyli. Wracaliśmy po 23 godzinie pociągiem pospiesznym, często siedząc w kucki na korytarzu. Ale było spoko.

W sumie to chyba nie tylko ja wspominam lekcje, kiedy przerabialiśmy (nie lubiła Pani tego słowa, bo przerabiać można sukienkę) jakiś dramat. Pamiętam, że ja z Z. i I. zajęłyśmy się efektami dźwiękowymi. Nagrywałyśmy to na magnetofon kasetowy. Używałyśmy do tego różnych sprzętów kuchennych. Zabawa była fajna i do dziś człowiek pamięta fragmenty sztuki.

- Przez Panią całym sercem pokochałam Poświatowską i przeczytałam wszystko, co możliwe. Nie tylko wiersze, pamiętniki i wspomnienia. Jak przyjechałam na stałe do NYC, to przeszłam jej ulubionymi nowojorskimi szlakami.
- Zdanie, które wielokrotnie do mnie wracało, kiedy piałam peany na temat Stasi Bozowskiej: „Masz piękne serce, ale jesteś bardzo uległa na wszelaką ideologię. Uważaj na siebie!” I czasami ulegałam wielkim hasłom, a czasami nie i na bank uratowało mnie to przed jakimiś nieprzemyślanymi czynami. (…)

Wiele razy na lekcji języka polskiego kwestionowała Pani Profesor używanie słów- wytrychów: „super”, „extra”, „fajnie”. Słów, które na pozór tak wiele mówią, a tak naprawdę nic nie znaczą. ''Co masz na myśli mówiąc, że ta książka jest super?'' - pytała Pani. ''Super, czyli jaka?''. Nauczyła mnie Pani Profesor dbałości o język (…)

- Lekcje polskiego były zawsze nieoczywiste, tzn. mogły odbyć się zgodnie z tematem, ale jeśli coś Panią Profesor zainspirowało, np w obejrzanym filmie, to „lecieliśmy” z filmem, spektaklem teatralnym, dokumentem... To było coś nietuzinkowego, czułam się jakbyśmy robili coś zakazanego, ale w obronie wolności. Przygotowaliśmy wiersze poetów wyklętych i zaprosiliśmy chyba nawet na taki wieczór rodziców (…)

To była jedyna i najbardziej niesamowita podróż morska mojego życia. W 1978 roku płynęliśmy z Gdyni na Hel na słynnym żaglowcu „Zawisza Czarny”. Pani mąż był tam chiefem. W jedną stronę - na rozpiętych żaglach, z powrotem - na silniku. Kilka osób złożyło daninę Neptunowi, bo kiwało strasznie. Chłopacy, a zwłaszcza Mirek, do dziś wspominają helską „Maszoperię”, a Ala swoim wnukom opowiada o tym, że kiedyś była majtkiem. Iwona chciałaby powtórzyć tę przygodę (…)

Na koniec

Dzisiaj pewnie bym nie świętowała tzw. Dnia Nauczyciela, gdyby zacytowane wypowiedzi moich uczniów dotarły do ich rodziców i dalej. Skazano by mnie na szafot lub łagodniej - na banicję. Hejterzy mieliby używanie! A tak cieszę się, że wśród moich wychowanków nie ma celebrytów i możemy bez kamer spotkać się w „Przystani” czy w „Karolince”. Nie we wszystkim się zgadzamy, choć uczyliśmy się z tego samego elementarza. Miłe memu sercu są wieści, że dr Małgorzata, NAUKOWIEC medyczny, raz w tygodniu czyta przez godzinę wiersze, nie pozwalając nikomu wejść do pokoju. Cieszy mnie widok biało-czerwonych flag na „znajomych” balkonach czy lampki zapalone w oknach z okazji ważkich zdarzeń narodowych. Wzruszam się statuą Mater Dei na zamku nie tylko jako zabytkiem historycznym, ale także - wiary chrześcijańskiej. Raduje mnie fakt, że coraz rzadziej na ulicach miasta słychać rynsztokową mowę, a uznani językoznawcy nie majstrują (na tzw. zamówienie demokratyczne) przy zaimkach osobowych czy rodzajach gramatycznych. Ciągle wierzę, że młodzież szkół średnich będzie cyklicznie zapoznawana na tzw. Artosach z „kulturą wyższą”. Może włączy się w TO malborska szkoła muzyczna? Obecnym nauczycielom życzę, aby było „spoko”. W najlepszym tego słowa znaczeniu.

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto