Mariusz Mierzwiński pracę w Muzeum Zamkowym zaczął od asystentury w dziale archeologii, później przeszedł wszystkie szczeble w hierarchii naukowej i administracyjnej (asystent, adiunkt, kustosz, starszy kustosz, zastępca kierownika, a później kierownik działu historii zamku, wicedyrektor ds. naukowo-konserwatorskich), by w 1987 roku objąć funkcję dyrektora. Pełnił ją przez 30 lat, do końca 2017 roku.
- Przez tych kilkadziesiąt lat pracy w muzeum Mariusz Mierzwiński wypracował sobie pozycję eksperta nie tylko w Polsce. Jest członkiem licznych organizacji i towarzystw naukowych. Jest współzałożycielem i wiceprezydentem Międzynarodowego Stowarzyszenia Zamków i Muzeów Nadbałtyckich, członkiem Polskiego Komitetu Narodowego Międzynarodowej Rady Ochrony Zabytków ICOMOS oraz Międzynarodowej Rady Muzeów ICOM - wylicza Muzeum Zamkowe w Malborku.
Odznaczony m.in. Złotą Odznaką „Za Opiekę nad Zabytkami”, Srebrnym Krzyżem Zasługi, nagrodą Fundacji Toepfera za wkład w rozwój współpracy między Polską i Bawarią. Od 2008 roku posiada tytuł "Zasłużony dla Miasta Malborka". Ma w dorobku też nagrody od branży turystycznej, Gryfa Pomorskiego, Medal "Za Długoletnią Służbę" od prezydenta RP i wiele innych.
Od początku 2018 roku nie przeszedł od razu na emeryturę. Pracował jeszcze jako główny specjalista ds. konserwacji zamku.
*** *** ***
Z Mariuszem Mierzwińskim rozmawialiśmy pod koniec 2017 roku, na zakończenie jego pracy na stanowisku dyrektora Muzeum Zamkowego. Poniższy tekst ukazał się w "Dzienniku Malborskim" 15.12.2017 r.
Na pytanie o to, jak wyglądał pierwszy rok jego pracy, Mariusz Mierzwiński uśmiecha się i odpowiada z rozbrajającą szczerością: - To było tak dawno, że nie pamiętam.
Zanim został dyrektorem, pracował tu dziesięć lat i przeszedł wszystkie możliwe szczeble kariery, od asystenta, przez adiunkta, kustosza i starszego kustosza. Był wicedyrektorem do spraw naukowych, a później został dyrektorem.
- To był z ich strony dobry ruch obsadzić na tym stanowisku kogoś, kogo nic nie zaskoczy. Mnie tu nic nie zdziwiło, bo dzięki wcześniejszej drodze wszystko wiedziałem – dodaje Mariusz Mierzwiński.
A zaskoczyć mogło sporo, bo dowodzenie malborską warownią to wielkie wyzwanie.
- Cały czas trwa rozbudowa. Dwadzieścia lat temu, kiedy pojawiły się fundusze zewnętrzne, prace nabrały rozpędu. Kiedyś robiliśmy wszystko ze środków z budżetu, który nie był mały, bo zawsze byliśmy muzeum centralnym, podległym Ministerstwu Kultury w Warszawie, ale w ramach tych środków głównie opiekowaliśmy się zamkiem. To jest główne zadanie muzeum; pośród licznych zbiorów muzealnych zamek jest głównym i najważniejszym elementem. Później pojawiły się fundusze zewnętrzne, głównie norweskie, które oferują najwięcej środków, i dzięki nim byliśmy w stanie zrealizować kilka ogromnych przedsięwzięć. Wśród nich wymienić należy chociażby projekty dotyczące Wielkiego Refektarza, kościoła zamkowego czy wałów von Plauena.
Na pytanie o swoją ulubioną inwestycję, zamyśla się i po chwili odpowiada:
Chyba kościół zamkowy… To już tak działa, że ostatnie dziecko jest najmocniej kochane. To, co jest jeszcze świeże, co wymagało naszej ogromnej pracy, jest bliższe naszemu sercu. A więc na to pytanie odpowiedziałbym: Moja ulubiona inwestycja to rewitalizacja zespołu kościoła Najświętszej Maryi Panny.
Mariusz Mierzwiński przyznaje, że najwięcej snu z powiek spędziła muzealnikom ściana zachodnia Wielkiego Refektarza.
- Tę inwestycję realizowaliśmy na początku lat dziewięćdziesiątych i stanęliśmy na krawędzi katastrofy budowlanej. Cała zachodnia ściana mogła, niestety, się zawalić. Ta ściana się osuwała, osiadała i wysuwała się na zewnątrz przez wiele lat i nikt nie mógł z tym nic zrobić. Dopiero my przy współpracy z Akademią Górniczo-Hutniczą w Krakowie daliśmy radę. I to było największe do tej pory przedsięwzięcie inżynieryjno-techniczne - opowiada. - Oczywiście, ta praca miała znamiona konserwacji, nie można zburzyć i zbudować wszystkiego od nowa, chociaż ściana ważąca osiem tysięcy ton robiła nam przeróżne psikusy i łatwiej byłoby po prostu zbudować nową. Szczerze mówiąc, myślałem, że sobie z tą inwestycją nie poradzimy, ale udało się. Na ten sukces zapracowało wielu wspaniałych ludzi.
Tę inwestycję dyrektor wskazuje także jako przełomowy moment, w którym zamek zaczął się sukcesywnie zmieniać. Zmian było sporo i każda z nich była na swój sposób przełomowa.
Po udanej inwestycji do remontu poszło całe zachodnie skrzydło. Po raz pierwszy w historii zakonserwowaliśmy piwnice i udostępniliśmy je zwiedzającym. Po raz pierwszy udało nam się także zakonserwować i oddać do użytku strychy nad infirmerią i nad kuchnią przy Wielkim Refektarzu. Teraz mieści się tam wystawa - wyjaśnia Mariusz Mierzwiński. - Jako pierwsi udostępniliśmy wieżę, do której wstęp w większości powojennej historii był zakazany.
Odtworzenie kościoła NMP na Zamku Wysokim napawa Mariusza Mierzwińskiego dumą.
- Jego historia była bardzo burzliwa. Został zniszczony podczas wojny, w latach 60. odtworzono mu bryłę i dach, tak aby warunki atmosferyczne nie wyrządziły większych szkód. I czekał. Czekał na swoją kolej, bo my jako zespół musieliśmy zająć się pilniejszymi inwestycjami. W 2001 roku udostępniliśmy kościół turystom. Został zabezpieczony tak, aby bez obaw można było wejść do środka, a na środku zbudowano pomost. Dzięki temu zwiedzający mogli zobaczyć wnętrze w runie - wspomina Mariusz Mierzwiński.
Aż wreszcie nadarzyła się okazja pozyskania kolejnych funduszy europejskich. Muzeum wystartowało w konkursie z projektem kościoła i udało się je zdobyć.
- Choć wielu osobom to się nie podobało, pojawiały się głosy, że należy to miejsce zostawić w takim stanie na pamiątkę po II wojnie światowej - dodaje. - Tak naprawdę to nie byłaby rzeczywista pamiątka, bo od tej pory wiele rzeczy zostało w środku wyremontowanych, stąd finalna decyzja o całkowitym remoncie.
Patrząc na te 30 lat dyrektorowania, jest zadowolony.
- Z końcem roku (2017 r. - dop. red.) wygasa mi umowa i jestem już po rozmowie z ministrem, który pytał mnie, czy nadal chcę sprawować tę funkcję. Odpowiedziałem szczerze: Nie chcę być już dyrektorem. Cały mój dorobek, wszystko, co wraz z moim zespołem udało się wypracować, to naprawdę powód do dumy, ale jednocześnie jest to odpowiedzialna i wyniszczająca praca. Dobrze się o tym teraz opowiada. Uważam, że zrobiliśmy kawał dobrej roboty, ale jednocześnie „po drodze” bywało różnie.
Jedyną maksymę, jaką stosuję w życiu, zaczerpnąłem od Wojciecha Młynarskiego, który śpiewał „Róbmy swoje”. Niezależnie, co się działo w polityce, w finansach, my robiliśmy swoje, po prostu, i dzięki temu mamy to, co mamy, to, co sobie wypracowaliśmy.
Tekst: Agata Gołąbek
echodnia Policyjne testy - jak przebiegają
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?