Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Z Malborka karetką wyruszyli w świat. Pożegnanie z Pakistanem i powitanie z Indiami. Niezwykły spektakl na granicy

Aleksandra Wiśniewska, Peryferie.com
Fot. Andrzej Wiśniewski, Peryferie.com
Kolejny odcinek z podróży Aleksandry i Andrzeja Wiśniewskich przez świat kamperem, na który zaadaptowany został stary ambulans. Czas na wjazd z Pakistanu do Indii.

- Witajcie w Islamabadzie! Witajcie w Pakistanie!

Wielki bukiet kwiatów przesłania mi osobę mówiącą te słowa. Kryje się za nim Mariah. Od niemal miesiąca komunikowałyśmy się na mediach społecznościowych. Znalazła nas, kiedy na jednej z grup szukaliśmy Polaków mieszkających w Pakistanie. Wysłała wiadomość, że chciałaby przeprowadzić z nami wywiad dla agencji turystycznej, która właśnie startuje ze swoją działalnością.

I tak w połowie lutego znaleźliśmy się w przepięknej restauracji w samym sercu Parku Shakarparian, gdzie wychodzi nam naprzeciw grupa ponad dziesięciu osób – ekipa filmowa, operator drona, założyciele, pomysłodawcy i pracownicy agencji turystycznej. Przemili, serdeczni ludzie, których marzeniem i misją jest pokazanie piękna Pakistanu – jego krajobrazów, kultur i tradycji; jego otwartości i gościnności; jego mieszkańców, którzy otwierają swe domy, ramiona i serca dla każdego przybysza.

Przed kamerami snujemy swoją opowieść – o podróży, o wrażeniach z Pakistanu, o życiu w drodze. Nad pachnącą ostrymi przyprawami kolacją swoje historie opowiadają oni – o tym, jak piękna jest północ Pakistanu; o tym, że jest bezpiecznie; o tym, że cierpią z powodu złej sławy w mediach. Cierpią oni jako przedsiębiorcy; cierpią zwykli ludzie, niesprawiedliwie wrzucani do jednego worka z terrorystami; cierpi kraj, który przeszedł już tak wiele.
Kilka wspólnie spędzonych godzin mija, jak z bicza strzelił. Niebo nad parkiem zaczyna szarzeć zmierzchem. Żegnamy się z żalem, bo już zdążyliśmy się poczuć jak wśród dawno niewidzianych przyjaciół. Na odchodne jeszcze słyszymy:

Jak będziecie wracać przez Pakistan, koniecznie dajcie znać! Zorganizujemy wam wyprawę życia przez północ.

Z pracownikami ambasady nad polskimi łakociami

Obietnica czarującej północy musi niestety jeszcze poczekać. Tymczasem przenosimy się w bardziej swojskie klimaty – tam, gdzie znajomo pachnie lukrowanymi pączkami z truskawkową marmoladą i ciepłym świeżo pieczonym bochnem chleba z chrupiącą skórką. Przekraczamy progi piekarni/kawiarni „Loafology”, której założycielka pochodzi z polsko-australijskiej rodziny.
Wkrótce nad szklanką puszystej kawy latte i polskimi łakociami prowadzimy rozmowy w ojczystym języku. A to z menedżerką, a to z klientami, w szeregi których zaliczają się również pracownicy Ambasady Polskiej.

- Myśleliśmy, żeby wjechać do Afganistanu, ale z otrzymaniem wizy to chyba słabo.
- Dokładnie. Turystycznej wizy teraz nie dostaniecie na bank. Niedawno mieliśmy nawet taki przypadek. Chłopak – też podróżujący kamperem – uparł się, że chce jechać przez Afganistan. Tam akurat konflikty eskalowały, więc mówimy, że nie da rady. Ten nic, tylko swoje – będzie jechał, ma prawo, nikt mu nie może zabronić. Do tego okazuje się jeszcze, że jego żona jest w ciąży. Wtedy to już w ogóle na niego wsiedliśmy – jak on może kobietę w ciąży narażać. Nic nie docierało. W końcu wzięliśmy go na stronę i mówimy: „Chłopie, jak was talibowie złapią, to najgorsze, co ci się przytrafi, to śmierć. Twoja żona będzie miała znacznie, znacznie gorzej”. Gdzie tam! Tak się zaprał, że nawet takie argumenty do niego nie docierały.
- No i co? Dostał tę wizę?
- Oczywiście, że nie!
- Pakistan chyba spokojniejszy?
- O niebo! Aż takich problemów tu nie ma. Generalnie jest spokój. Ale nie ukrywajmy – różowo też nie jest. Zdarzają nam się telefony od Polek, co chcą wrócić do kraju, bo wyszły za Pakistańczyka, który przed ślubem był księciem z bajki, a teraz to tyran, co z domu nie wypuszcza. To jednak jest patriarchalna kultura z tradycjami, które ciężko przetłumaczyć na nasze polskie rozumowanie. Nie mówię, że wszystkie związki takie są, bo znam pary pakistańsko-polskie, które żyją ze sobą szczęśliwie. Ale są i takie z problemami. A zresztą, gdzie takich nie ma?

W tym amfiteatrze występują pogranicznicy

Rozmowy z rodakami kończą nasz pobyt w Islamabadzie i w Pakistanie. Następnego dnia stawiamy się na granicy pakistańsko-indyjskiej w Wagah. Dziwna to granica. Ulica, którą przecina, jest amfiteatrem. Kaskadowo ułożone siedziska wspinają się dwa poziomy w górę. Dookoła porozstawiane są gigantyczne głośniki i wielkie telebimy. Wszystko to razem robi wrażenie cudacznej sceny, którą ktoś omyłkowo osadził pośrodku niczego.

Wcześnie rano jesteśmy na niej jedynymi aktorami. Naszymi widzami – znudzeni pogranicznicy leniwie rozsuwający przed nami bramę dzielącą oba kraje. Jednak kilka godzin później, tuż przed zapadnięciem zmroku, amfiteatr ożywa.
Uzbrojeni indyjscy żołnierze wskazują, gdzie mamy iść. Nie muszą. Gigantyczny tłum niesie nas swoją falą. Wraz z nim docieramy do miejsca, które jeszcze kilka godzin temu było pustym przejściem granicznym. Teraz Wagah żyje. Pulsuje jaskrawymi kolorami sari i barwami narodowymi Indii wymalowanymi na policzkach turystów i lokalnych. Milczące wcześniej głośniki huczą bollywoodzkimi hitami. Wtóruje im rozśpiewany, roztańczony tłum. Na głowy, na ulicę, na amfiteatr lecą migotliwe iskierki brokatu i konfetti. Ślepe wcześniej telebimy odbijają i powielają atmosferę festiwalu.
Po stronie pakistańskiej dzieje się dokładnie to samo.

Wreszcie w tłum wchodzi żołnierz. Przy pasie pistolet. Na plecach kamizelka kuloodporna. W ręce mikrofon. Mistrz ceremonii umiejętnie dyryguje tłumem. Nie studząc zapału, kieruje rozbawioną gawiedź na siedziska amfiteatru. Robi miejsce dla głównych aktorów show – żołnierzy straży granicznej.
Najpierw pojawiają się ci w zwykłych, codziennych mundurach. Dumnie paradują przed tłumem. Wraz z nimi – psy strażnicze. Czworonogi wywołują ogłuszającą salwę oklasków i wiwatów, kiedy po zakończonej paradzie… kłaniają się widowni.

Wreszcie następuje część oficjalna spektaklu. Pojawiają się żołnierze w galowych mundurach. Ich zwieńczeniem – czapka z ogniście czerwonym, wysokim grzebieniem. Z zaciętym, srogim wyrazem twarzy maszerują w stronę bramy granicznej. Nogi wyrzucają wysoko nad głowę. Akrobatyczny pokaz sił.
Przy bramie pomiędzy żołnierzami indyjskimi i pakistańskimi trwa kilkudziesięciosekundowy pojedynek ognistych spojrzeń. Kończy go potrójny, energiczny uścisk dłoni ponad cienką linią oddzielającą państwa, które jeszcze do 1947 roku były jednym krajem. Z masztów spływają w dół flagi. Brama graniczna zamyka się.

Następnego dnia ceremonia – symbol rywalizacji, a jednocześnie braterstwa i współpracy między krajami – odbędzie się znowu. Tak jak to dzieje się codziennie od ponad sześćdziesięciu lat.

Tekst: Aleksandra Wiśniewska
Zdjęcia: Andrzej Wiśniewski
Peryferie.com

***
Malborczyk Andrzej Wiśniewski i jego żona Aleksandra wyruszyli w podróż życia z Malborka 14 czerwca 2018 roku o godz. 14.14. Obecnie przez pandemię koronawirusa utknęli w Portugalii.

Z Malborka jadą starą karetką przez świat. W Pakistanie (odc...

od 7 lat
Wideo

Polskie skarby UNESCO: Odkryj 5 wyjątkowych miejsc

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto