MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Krzysztof Łaszuk wspomina zmarłą Stanisławę Wojciechowską-Soję. „Chyba czuła, że Jej czas odejścia z tego świata już się zbliża”

Krzysztof Łaszuk
Facebook/Szkoła Otwartych Serc
W piątek (28 października 2022 r.) zmarła Stanisława Wojciechowska-Soja, przede wszystkim nauczycielka języka polskiego z I Liceum Ogólnokształcącego. Przede wszystkim przez tak wiele osób kochana. W ten czas żałoby wspomina ją Krzysztof Łaszuk, z którym dzieliła pasję do pisania.

Moja droga Pani Profesor. Dosłownie brak słów. Nie wiem, co pisać. Gdy odchodzi ktoś bliski, wszystko milknie. „Niech przemówi cisza” – powiedziałaby w tej chwili Stanisława Wojciechowska -Soja.
Nasza droga, kochana Pani Profesor odeszła do Domu Ojca 28 października 2022 r. Wszyscy znajomi, i ja sam, powtarzamy: trudno w to uwierzyć.

Pani Stanisława cieszyła się naszą małą ojczyzną i pisała dla nas

Jeszcze nie tak dawno, bo 5 października, spotkaliśmy się ze Stanisławą w kaplicy św. Urszuli Ledóchowskiej. Był dzień wspomnienia liturgicznego św. Faustyny Kowalskiej. Już tradycyjnie, jak co roku, w tym dniu spotykamy się w parafii, aby czytać głośno „Dzienniczek” św. Faustyny. Była też promocja mojej nowej książki.
Stanisława wybrała fragment z „Dzienniczka” opisujący Obraz Miłosiernego Jezusa z napisem: „Jezu ufam Tobie!” Czytała pięknym polskim językiem, wolno, majestatycznie, jakby chciała mocniej zaakcentować, że Jezus bardzo nas kocha…

A tak w ogóle to z Panią Profesor Stanisławą znałem się prawie „od zawsze”. Łączyło nas pisanie. To była nasza pasja. Pasja, która jakby nas „pożerała”. My nie mogliśmy nie pisać. Wiersze, felietony, reportaże, wspomnienia, książki… To były pokarmy dnia.
Stanisława dużo pisała do „Dziennika Bałtyckiego”. Zawsze przed wysłaniem tekstu do redakcji przysyłała materiał na mój adres poczty elektronicznej. Dzieliła się tym, co stworzyła. Cieszyła się naszą małą ojczyzną i pisała o nas.

Zostawiła wiersz "Mój żuławski stół"

W ostatnich miesiącach myślała o tym, jak te wszystkie teksty zebrać w całość. Pomagała też w pisaniu moich książek. Ostatnia moja książka pt. „W poszukiwaniu Ojca” była chyba ostatnim wspomnieniem o Stanisławie.
Bohaterowie książki spotkali się w ogrodzie. Przy stole opowiadają o swoich ojcach. Stasia, jako Helena, opisała swoje przeżycia. W książce zostawiła swój wiersz – „Mój żuławski stół” i swoje najbardziej intymne wspomnienia o ojcu.

Oto fragment tej opowieści z mojej książki „W poszukiwaniu Ojca” zatytułowany „Okruchy wspomnień”.
"Siedzieliśmy przy stole. Jesień zbliżała się wielkimi krokami. Po niebie co jakiś czas przelatywały klucze żurawi. Słońce już pochylało się nisko nad horyzontem. Gościnny sad jeszcze przez chwilę zatrzymał nas przy jabłoni.
-Tę jabłoń posadził mój ojciec. Każdego roku rodzi dorodne jabłka - powiedziałem z dumą jako gospodarz tego domu.

To już ostatnie owoce żegnały się z latem. Siedzieliśmy w starej altanie. Jak zawsze spotkaliśmy się w gronie przyjaciół. Zielone liście bluszczu gęsto owijały kratownicę altanki. Wewnątrz altanki było cicho. Tylko co jakiś czas ów bezgłos przerywał szelest powracających do gniazd ptaków, które uwiły sobie ciepłą przystań w liściach. Wieczór już był chłodny. Dorota zarzuciła na ramiona wełniany szal. Terenia i Helena przykryły się kocem. Tylko ja byłem w ruchu i podawałem smakołyki do stołu.
- Jest nam tu dobrze, ale wracajmy do domu – powiedziała Helena.
- No tak, choć jest tak przyjemnie, to jednak powiało chłodem – rzekła Dorota.

Terenia posprzątała naczynia ze stołu i razem ruszyliśmy przed siebie. W mieszkaniu było ciepło. Na środku pokoju stał stół. Zauważyłem, że Helena z nostalgią spojrzała na ten wyjątkowy mebel. Jej spojrzenie zawsze jest uważne i pełne miłości. Poznaliśmy się przez pisanie. Jej teksty są zawsze ciekawe i pomagają naszej „małej ojczyźnie”. Helena raczyła nas Dobrym Słowem. Każdy z nas coś pisał, ale Helena jakoś inaczej. Do niedawna pani profesor. Uczyła języka polskiego.

Dorota wcześniej opowiadała:
Miałam to szczęście i zaszczyt, że przez kilka miesięcy byłam jej uczennicą w liceum. To miłośniczka literatury, poezji, filmu i morza. Autorka świetnych felietonów, które publikuje w prasie lokalnej. Poetka, potrafiąca ubrać w słowa najzwyklejsze uczucia. Wciąż namawiam ją, aby wydała swoje teksty. W czasach, w których język polski został zastąpiony bełkotem pełnym skrótów, obcobrzmiącymi hasłami, niepoprawnym przekazem informacyjnym, ona pozostała strażnikiem piękna mowy ojczystej. Jest dla mnie wzorem filologa, teatrologa i felietonisty. Dzisiaj mówię do niej: „Helena", ale szacunek i podziw pozostał niezmienny przez te wszystkie lata. Często dzieliłyśmy się tym, co nam serca dyktują. Duże wrażenie zrobił na mnie jej wiersz o Żuławach…

Wtedy Dorota nam go przeczytała i rozdała odbitki. Do dziś trzymam tę kartkę, już mocno ,,zaczytaną”.

Mój żuławski dom
Nad tą równiną zewsząd wylewa się niebo.
Na tej równinie słońce pręży się w rzepaku.
Na tej równinie pochyłe wierzby nie płaczą.
Tu jest mój dom.

Z oddali go widzę:

W parze dudniącej z czajnika.
W pestce skulonej w czereśni,
W gwiazdach skostniałych o świcie,
W mleczach smaganych przez wiatr.

Mój dom

To nie tylko azalie na parapecie,
To nie tylko fotografie na ścianach.

Mój dom to
Nade wszystko - STÓŁ.
Mebel niezwykły.
Na stole paruje strawa,
Na stole brzęczą misy.
Nad stołem wiruje lampa.
Nad stołem fruwa miłość.
Stół opowiada życie.
Sekretne.

Na tej równinie płaskiej jak stół
Jest wiele Stołów.
Są na nich kołduny litewskie,

Mlaskają lwowskie pierożki,
Paruje kielecka zalewajka,
Kląska żur galicyjski.

Na tej równinie pachnie najsmaczniej!

Jest tu mój dom.
Żuławski dom.

Słyszę pieśń o nim w każdej modlitwie.
Wtedy, gdy rosa szepce godzinki,
Wtedy, gdy wierzby szumią litanie,
Wtedy, gdy wróble ćwierkają koronki.
Wszędzie słyszę pieśń o moim domu.

Dla jednych- o raju utraconym,
Dla innych- o Ziemi Obiecanej.

*
Po tej porcji poezji zasiedliśmy do stołu na wygodnych krzesłach. Popijając lipową herbatę, zerkaliśmy przez okno, jak liście zsuwały się z gałęzi, szukały miejsca na ziemi. Zwłaszcza te z lip, bo spadały prosto pod pień drzewa. Lipa najwięcej się napracowała i potrzebowała bliskiego przytulenia. Pracowite pszczoły już odleciały, szlachetny nektar został w ulu. Ten miód jest najbogatszy, bo w krótkim czasie najwięcej zebrał aromatów. Najdalej leciały „noski” klonowe. Wirując niczym helikoptery, szukając dalekiego miejsca. Ale zawsze lądowały szczęśliwie. Na niebie przelatywały klucze gęsi. Słychać było ich melancholijne odgłosy, jakby z okaryny się dobywały. Każdy ptak wiedział, dokąd ma dolecieć. Co roku od lat pokonywały tę powietrzną rutę. Jesień zmuszała nas do sentymentalnych refleksji. Po tamtej stronie wszystko wyglądało inaczej."

Pani Profesor Stasiu, nie mówię „żegnaj”, lecz „do zobaczenia”

Chyba czuła, że Jej czas odejścia z tego świta już się zbliża. Gdy poprawiała moje błędy, to często powtarzała: „Ja już niedługo odejdę i tego nikt ciebie nie nauczy, więc pisz poprawnie”.
Martwiła się też o pustą lodówkę znajdującą się w przedsionku kaplicy św. Urszuli Ledóchowskiej. Gdy wracała ze sklepu, zawsze tam coś zostawiła dla bezdomnych.
Św. Jan od Krzyża mawiał, że „Pod koniec życia będziemy sądzeni z miłości”. Myślę, że śp Stanisława jest w ramionach kochającego Ojca.
Droga Pani profesor Stasiu, nie mówię "żegnaj", lecz "do zobaczenia".

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Co zrobić kiedy dzieci nadużywają internetu? Zobacz 3 sposoby NA

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto