Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Krzysztof Lipiec i jego droga do Mekki wykuwana w drewnie. W 2022 roku artysta obchodzi jubileusz 40-lecia pracy twórczej

Stanisława Wojciechowska-Soja
Ktokolwiek wyruszy z hałaśliwego centrum Malborka do sielskiej enklawy, jaką jest dzielnica Piaski II, nie pożałuje. A jeśli trafi na ulicę Akademicką, to zatrzyma się na dłużej. Tu mieszka artysta-rzeźbiarz Krzysztof Lipiec.

Na Akademickiej uwagę przykuwa miejsce osobliwe, gdzie przeszłość miesza się z teraźniejszością, sztuka z banałem, a cisza ma serce i akordy. Widać je z oddali za sprawą tajemniczych figur, oryginalnych kwietników, budowli z zamierzchłych czasów i wszystkiego, co czuje i żyje zaklęte w klocu bądź kawałku drewna. Tutaj nawet zimą jest kawałek lata, jak przystało na nazwisko właściciela posesji - Krzysztofa Lipca… Ma miłą powierzchowność. Smukłą i sprężystą sylwetkę, mimo siedmiu dekad na plecach. Piękny, szeroki uśmiech, spojrzenie bezchmurnego nieba. Tak jest postrzegany nawet przez tych, z którymi styka się na chwilę. Szerokim gestem zaprasza do swojego królestwa. Towarzyszy mu żona, Barbara, jego najprawdziwsze oko i ucho. Ucho przede wszystkim.

Wędrując wokół domu

Kto jest tu pierwszy raz, przeciera oczy ze zdumienia. Nie wie, gdzie przystanąć na chwilę, gdzie na dłużej. Czy przyglądać się parom odzianym w regionalne stroje? Są górale, Kociewiacy, Kurpiowie, Mazurzy. Jest też para malborska. Zaciekawia również zamek z małych kamyczków, a wokół niego stłoczeni drewniani rycerze. A może westchnąć przy przy Jezusie Frasobliwym? Jest również altana. Wisi w niej pięć końskich podków grzbietami do góry (na szczęście!). Ściany oklejone są płaskorzeźbami ryb z pozostałych kawałków drewna lipowego, bukowego, dębowego, bo nic zmarnować się nie może.

Drzewo jest jak człowiek. Ma też żyły i choć nie płynie nimi krew, to soki nie pozwalają mu wyschnąć do końca - jak powiada pan Krzysztof.

W altanie spoczywa także makieta zamku misternie sklejona z zapałek oraz „Cutty Sark” - podobno najpiękniejszy żaglowiec w historii z sześcioma piętrami żagli na grotmaszcie. Za altaną zerka oczko wodne, wokół oblepione różnymi historyjkami. Można zobaczyć króla Jana III Sobieskiego na koniu wyjeżdżającego z zamku, a przed nim na mostku uzbrojonych rycerzy.

Nieopodal żuławski dom podcieniowy, młynarz z młynarzową, wiatrak. W pobliżu domu bartnika rozbawia swoją łapczywością niedźwiadek, podkradający miód z ula. Trzeba na chwilę zatrzymać się w domku letnim, w którym znajduje się szopka bożonarodzeniowa, co wcale nie ochładza klimatu. Na ścianach wiszą poroża jeleni pozyskane od pewnego leśniczego na mocy handlu wymiennego: za jedno poroże - jedna rzeźba. Na półce stoją kufle, a pewien z napisem: Barbórka (wiadomo). Trzeba też przystanąć przy figurze św. Barbary z latarką w ręku i aniołem na plecach (wiadomo).

Cały ten rozległy teren wokół domu dopełnia warsztat letni, pełen narzędzi, strugów, dłut. Niewiele w nim budulca, bo coraz trudniejszy i droższy do niego dostęp. Wędrówka zakończona. Tyle tu różności, niczym "dziweńków" Leśmianowych! Sprawia to wrażenie bezładu kompozycyjnego, eklektyzm "od Sasa do lasa"? Nic z tych rzeczy! Krajobraz ten to najpełniejsza fotografia duszy jego twórcy: bogatej, lirycznej i pięknej. W końcu za COŚ otrzymał w 1997 r. wyróżnienie od ministra kultury i sztuki - odznakę „Zasłużony Działacz Kultury”. Ale na tym nie koniec…

Wyfruwając z rodzinnego gniazda

Jest chłopakiem z Żuław. Urodził się w Starym Polu. Tu najwcześniej oswajał się z życiem. Jego wzorem był ojciec, Jan, zawodowy strażak, pracujący w Elblągu. Przez pewien czas był też sołtysem we wsi. Trudy dnia codziennego ponosiła mama, Maria, ogarniając czwórkę dzieci. Po skończeniu podstawówki wyruszył do Gdańska, by szkolić się na montera kadłubów okrętowych. Pierwszą pracę otrzymał w Stoczni im. Lenina. Przeżył zamieszki grudniowe 1970 r. Widział na ulicy czołgi, młodzież rzucającą petardy, palące się koksowniki i dławił się od gazów łzawiących. Czas nie zaleczył tych wspomnień.

Z ulgą podjął pracę w malborskim Pemalu na stanowisku spawacza. Był też w zakładowej straży pożarnej i przewodniczącym NSZZ "Solidarność". Do pracy dojeżdżał pociągiem i tam wypatrzył swoją przyszła żonę, Barbarę, która wsiadała w Królewie Malborskim, a pracowała w Tczewie w słynnym "Malinowie". Są już razem 45 lat. Na dobre i na złe. Kiedy osiedli na Akademickiej, myśleli, że tylko na kilka lat. Dom wymagał dużych środków finansowych na modernizację. Ale podołali temu. Najpierw Krzysztof pojechał do czeskiego Berna na 2,5 roku, do fabryki budującej turbiny okrętowe. Tam zaprzyjaźnił się ze Zdenkiem, czeskim inżynierem. Odwiedzają się do dziś. Również Basia dorzuciła sporo grosza, pracując dorywczo w Niemczech. Dom zaczął pięknieć i rozrastać się.

Słuchając opinii innych

Jeszcze nie spotkałam człowieka, który mówiłby źle o moim Krzysiu - mówi Barbara.

Doczekali się córki, Magdaleny, mieszkającej obecnie w pobliskim Kaczynosie, i syna, Marcina. On wyjechał do Drezdenka. Spełnia się jako przewodnik turystyczny. Niedawno u niego byli. Z Magdą mają częstszy kontakt.

- Najwcześniejszym obrazkiem z dzieciństwa, jaki zapamiętałam, to jak tata odprowadzał mnie do przedszkola. Nosił mnie „na barana”, a ja czułam się jak księżniczka. Razem z Marcinem mogliśmy na niego zawsze liczyć. Starał się, aby nasze dzieciństwo było radosne. Uczył nas szacunku dla innych, cierpliwości i wiary w siebie. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych. Nigdy nie zaniedbywał swoich obowiązków jako mąż, ojciec, syn czy brat. Tworzył w czasie wolnym. Wiedziałam, że tata coś tam w drewnie robi. Wiedziałam, że ktoś się tym interesuje. Ale to było tak naturalne, jak to, że mama obiad gotuje. Dopiero później, już w szkole, jak zaczęłam uczyć się o kierunkach w sztuce, uświadomiłam sobie, że mój tata jest artystą. I wtedy poczułam dumę i czuję ją do dziś - podkreśla Magda.

Bardzo lubi prace taty.
- Największy sentyment mam jednak do tych zrobionych na życzenie, tylko dla mnie. Swojego czasu próbowałam może nie rzeźby, ale malarstwa. Myślę, że większy plastyczny talent ma moja córka, Martynka. Ona woli ołówek, kredkę, pastele. Jeszcze jedno: zabierał nas na różnego rodzaju wystawy, jarmarki czy targi. To dopiero była radość!
cieszy się Magda.

Z sąsiadami przez ponad 40 lat żyje w dobrej komitywie, a nawet zażyłości.

Idealny sąsiad, serce na dłoni. Sam się domyśli, w czym pomóc. Mam kilka jego prac na podwórku. Spędzamy wspólnie niektóre święta, gościmy się. Nie ma mowy o „darciu kotów”. Mieliśmy zatrzymać się na Akademickiej „na chwilę”, a tu stuknęła czterdziestka - śmieje się Teresa Hinz.

Utrzymuje kontakty z innymi twórcami sztuki. Nie jest dyplomowanym artystą, tylko samoukiem.
- Krzysio to człowiek o wielkim sercu. Wspaniały kolega i przyjaciel. Cenię go za pogodę ducha. Zawsze uśmiechnięty i skory do żartów. W malborskim środowisku artystycznym znany jest jako rzeźbiarz w drewnie. Razem ze swoimi uczniami, kiedy pracowałam jako nauczycielka, odwiedzałam jego małe muzeum przydomowe. Dzieci zafascynowane były rycerzami, wieżami i zamkami, a przede wszystkim – ich twórcą. Świetnie z nimi się dogadywał, co nie jest łatwe, gdy są to dzieci specjalnej troski - mówi Anna Krasodomska, znana malborska malarka.

Przyjacielskie stosunki łączą pana Krzysztofa z Wandą Wolak, członkinią Stowarzyszenia Plastyków „Paleta” w Sztumie i Stowarzyszenia Nadbałtyckiego Plastyków w Gdańsku.

- Właściwie to nie pamiętam, od kiedy znamy się z Krzysztofem. Wydaje mi się, że od zawsze, choć tak nie jest. Spotykaliśmy się na wernisażach. Bliżej poznaliśmy się, gdy Krzysztof dołączył do „Palety”. Dojeżdżaliśmy razem na zajęcia. Zawsze miał w kieszeni cukierki miętowe. Zobaczyłam w nim człowieka wesołego i życzliwego. Bardzo się cieszył, gdy odwiedzaliśmy go z mężem w domu. Wtedy pokazywał swoje rzeźby. Jego ogród to piękny skansen. Zawsze była kawa, ciasteczka albo upieczone ciasto przez Basię. Bywaliśmy razem na plenerach malarsko- rzeźbiarskich. Krzysztof tworzył tam piękne prace. Obdarowywał nimi innych uczestników - wspomina Wanda Wolak.

Na jednym z plenerów w Swornegaciach zorganizowano spływ kajakowy.

- Ja miałam rękę w gipsie, nie mogłam wiosłować. Dzięki Krzysiowi zaliczyłam ten spływ, wiosłował za dwóch. Jest jeszcze coś warte podkreślenia - ten sympatyczny rzeźbiarz jest poetą. Czytałam jego wiersze. Jest w nich ogromna miłość do Polski, matki, żony, rodziny, a także silna wiara w Boga. Nie ma w nich wyszukanych rymów, ale jest dusza lirnika ludowego jak w wyrzeźbionych kapliczkach czy ptaszkach. Cieszę się, że mam takiego przyjaciela - nie kryje radości artystka zauroczona przyrodą.

Na końcowym przystanku autobusowym Piaski II siedzi starsza pani w granatowej ortalionowej kurtce z kapturem na głowie. Zapytana o Krzysztofa Lipca, chętnie odpowiada.
- Pani, jaki to uczynny człowiek! Pomoże nieść torbę z zakupami. Czasem widzę go koło domu. Ma taki dziwny ogród - mówi ze wschodnim zaśpiewem.

Marząc o galerii regionalnej

Na razie cieszy się swoją własną, domową galerią. W całej okazałości usytuowana jest w holu i na piętrze domu. Dominują w niej płaskorzeźby, misterne cacka. Użył do nich około 50 dłut. Uwagę zwracają: „Pieta”, „Oblężenie Malborka”, „Początek państwa polskiego”, „Branka krzyżacka”, „Ostatnia wieczerza”, „Ewa kusi Adama”, „Święty Krzysztof” i inne. Dzieła te powstają w małym pokoiku w zaciszu. Sam na sam z drewnem. A nad nim unosi się kłębowisko myśli. Powraca do wspomnień.

– Nie rzeźbię już diabełków, chociaż dobrze schodziły na jarmarkach. Kiedyś pewna kobieta zrugała mnie, że sprzedaję diabły pod kościołem. Pewnie nie wiedziała, że na Sądzie Ostatecznym też są diabły! Od tamtej pory nie dłubię już „mocy szatańskich”. Nie wiem też, czy powrócę do rzeźbienia Matki Boskiej, bo pojawiła mi się we śnie, bym nie malował jej rąk. Do dziś zachodzę w głowę, co to miało znaczyć? Dobrze, że wcześniej skończyłem "Fatimę". Także martwię się, jaki los spotka moje prace za rok i jeszcze później. Natura dla tych na dworze nie zawsze jest łaskawa. A może dla rzeźb sakralnych znalazłoby się miejsce w jakiejś salce przykościelnej? Mam jeszcze pomysł, który wcale nie jest taki szalony. Może powstanie w Malborku Muzeum Regionalne? Niekoniecznie jako osobne lokum. A może w Muzeum Miasta Malborka, w którym „mieszkań wiele”, jak mówi Biblia? Są w okolicy hafciarki, malarki i mogą zasilić to miejsce. A jest się czym pochwalić! - zapewnia artysta.

W pracowni pana Krzysztofa jest coraz ciszej.
- Zaczęło się TO siedem lat temu. W uszach męża pojawiły się szumy. Szybko poddał się leczeniu, jednak było coraz gorzej. Na jednej z wizyt na prośbę, aby wypisał zlecenie na zakup aparatu słuchowego, powiedział, że nie warto wydawać pieniędzy, gdyż niedługo i tak nie będzie słyszał. Mimo to kupiliśmy aparat z górnej półki - mówi Barbara, ucho Krzysztofa.

W tym roku przypada 40 rocznica jego twórczości w drewnie. Na jubileuszu będą głośno przemawiały rzeźby, zrodzone z serca i jasnych akordów lirnika ziemi żuławskiej. Tylko żal, że ich twórca już nie zagra na gitarze ani na harmonijce ustnej, przywiezionych z Berna.

***
W 1994 roku teatr "Wybrzeże" w Gdańsku wystawił sztukę dramaturga Athola Fudgarda. Główna bohaterka, którą grała niedawno zmarła Halina Winiarska, na starość rzeźbiła różne postaci i ustawiała je w ogrodzie. Miejscowi traktowali ją podejrzliwie. A ona była w tym tworzeniu bardzo szczęśliwa. Sztuka nosi tytuł "Droga do Mekki". W znaczeniu przenośnym Mekka oznacza miejsce przyciągające znawców, miłośników, hobbystów. Krzysztof Lipiec ma ją na ulicy Akademickiej w Malborku.

Malbork. Rzeźbiarz Krzysztof Lipiec zbudował nowy zamek. Min...

od 7 lat
Wideo

Uwaga na Instagram - nowe oszustwo

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto