Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Malbork. Pierwsza położna w powojennej historii miasta. Wspomnienie o Wiktorii Wytrążek

rk
Fot. Archiwum prywatne
Już przypominaliśmy, że maj to miesiąc, gdy w powojennym Malborku, w 1945 roku, działalność rozpoczął szpital. Jedną z pierwszych pracownic służby zdrowia była Wiktoria Wytrążek, wtedy pierwsza położna w mieście. Warto przeczytać wspomnienia spisane przez panią Felicję Kryspin*, mieszkankę Malborka.

„Gdzie pani będzie wyjeżdżać, tu potrzebna jest położna"

Jest rok 1945. Malbork – okaleczone miasto przyjmuje zranionych ludzi z różnych stron. Latem przy ulicy Kościuszki słychać w mieszkaniu drogerzysty krzyk dziecka. Jest to silny krzyk nowo narodzonego, który oznajmia: Ja żyję! Radość rodziców jest ogromna. Pierwsze dziecko. Syn. Przy rodzącej jest położna, pierwsza w Malborku położna, Wiktoria Wytrążek, pracująca w szpitalu. Takie były wówczas czasy. Kobiety rodziły w szpitalu, jak i w domu.

Wiktoria Wytrążek, absolwentka Krajowej Kliniki Położnych w Poznaniu (1925 r.), ze stażem dwudziestoletnim w Bydgoszczy, znalazła się - jak wielu w tym czasie – wśród migrantów w Malborku w poszukiwaniu nie czegoś, ale Kogoś.

Była to zaginiona w czasie wojny córka drugiego męża - Klara Wytrążek, z zawodu pielęgniarka, która dotarła wraz z wojskiem do Malborka. Tu też wraz z doktorem Henrykiem Godlewskim rozpoczęła pracę przy organizowaniu szpitala. Powiadomieni rodzice, nie zważając na trudy podróży, przybyli powitać Ocaloną z wojny. Kiedy doktor dowiedział się, że odwiedzająca jest położną, stwierdził: „Gdzie pani będzie wyjeżdżać, tu potrzebna jest położna.” O powrocie nie było już mowy. Pozostała. Była potrzebna. Ale decyzja nie była łatwa.

Za sobą pozostawiała szmat życia, swoją małą ojczyznę, z której nikt jej nie wysiedlał, krewnych, przyjaciół. Miała 54 lata, drugiego męża, jego rodzinę, przybraną córkę, której chciała stworzyć szczęśliwe dzieciństwo. Cierpiała… ale pozostała, bo: mąż, ludzie potrzebujący pomocy, kobiety oczekujące jej fachowych porad i opieki. Zamieszkała w kamienicy przy ulicy Mickiewicza. Tu odtąd był jej dom wśród okaleczonych pustych budynków, sąsiadujący z ruinami klasztoru franciszkańskiego nad „rzeczką”.

Szpital jak drugi dom

Lata 1945-47. Puste sale szpitalne zapełniały się chorymi. Ograniczona ilość lekarstw, opatrunków, brak narzędzi medycznych, sprzętu, żywności, opału, częste przerwy w dostawie energii elektrycznej – to wszystko utrudniało pracę. Brak personelu powodował, że położna pełniła też funkcję asystentki przy zabiegach chirurgicznych. Czas pracy nienormowany. Braki wynagrodzenia zastępowano przydziałem ziemniaków. 28 czerwca 1946 roku pod numerem 382 zarejestrowano Wiktorię Wytrążek w Izbie Lekarskiej Gdańsko-Pomorskiej.

Dzieci się rodziły, obowiązków miała dużo, w domu bywała gościem. Mąż, pracujący na kolei, zastępował ją często w pracach domowych. W 1947 roku odbyła miesięczny kurs w Klinice Położniczej przy Akademii Lekarskiej w Gdańsku w celu podniesienia swoich kwalifikacji.

"Złote ręce - złote serce" - tak o niej mówiono. Pomagała rodzącym, stawała się ich powierniczką. Słuchała zwierzeń. Podtrzymywała na duchu. Zawsze wyrozumiała, dyskretna. Przeszła dużo, była więc ostrożna w ocenie ludzkich zachowań. Ją też zranił czas wojny. Będąc świadkiem dramatów osobistych, stawała w obronie pokrzywdzonych, którym pomagała znaleźć na powrót miejsce wśród bliskich. Cieszyła się dobrą opinią jako położna - fachowa siła w trudnych sytuacjach, gdy rodzi się nowe życie.

W drodze...

Jest rok 1952... 12 marca. Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej wydaje zaświadczenie uprawniające Wiktorię Wytrążek do wykonywania pracy położnej środowiskowej. Poza dyżurami szpitalnymi przyjmowała dzieci w mieście i w okolicznych wsiach. Dzwonek w mieszkaniu przy ulicy Mickiewicza odrywał ją od codziennych zajęć. Samochód w tamtych czasach był rzadkością. Posługiwała się więc rowerem, a do odległych wsi zawożono ją furmanką. Zdarzały się wypadki.

Czasem trzeba było docierać pieszo, bo tam, za słabo oświetlonym oknem, czekała cierpiąca kobieta i dziecko dopominało się, by przyjść na świat. Najgorsze były zimy. Praca, którą wykonywała, wymagała odwagi, fachowości. Będąc w kontakcie z lekarzem, mogła liczyć na jego pomoc. Walczyła z czasem. Trudne przypadki odsyłała do szpitala.

Ważne było dla niej zdrowie kobiety i noworodka. Była za nich odpowiedzialna. Nie kończyło się więc na jednorazowej pomocy przy porodzie. Była zobowiązana do kilkurazowych odwiedzin w celu pielęgnacji kobiety i dziecka. Była w taborach cygańskich, na berlinkach, w mieszkaniach robotniczych, chłopskich, urzędniczych, u Polaków z różnych regionów Polski i u Niemców.

Wszędzie rodziły się dzieci, te chciane i niechciane. W trudnych sytuacjach materialnych wspomagała, niosąc pomoc bez względu na narodowość czy wyznanie. Jej wsparciu wielu zawdzięcza życie. W swoim pracowitym życiu - jak mówiła, w służbie bociana - asystowała przy narodzinach 7 tysięcy dzieci. W tej liczbie nie uwzględnia się urodzonych w szpitalu.

Nieoficjalne wyrazy uznania są najcenniejsze

„Dziennik Bałtycki” w cyklu „Srebrne portrety” przypomniał w 1985 roku o początkach szpitala w Malborku. W związku z tym wymieniono pierwszych pracowników: dyrektora – doktora Henryka Godlewskiego, pielęgniarkę – Klarę Koziej (z domu Wytrążek) i położną - Wiktorię Wytrążek. Można to potraktować jako podziękowanie dla tej, „która nigdy nie zawróciła z drogi i nie odmówiła pomocy”. Wyrazem wdzięczności była Odznaka Przyjaciela Dziecka wręczona 4 października 1965 roku.

Na tym kończą się oficjalne wyrazy uznania. Są jednak inne. Oto po 35 latach od śmierci pierwszej położnej w powojennym Malborku przy jej grobie zatrzymują się starsze kobiety. Czasem zapalą znicz, pomodlą się, zamyślą. Odległe chwile ożywają, bo jak zapomnieć ból przeszywający ciało w chwili rodzenia? I wtedy pojawia się we wspomnieniach postać kobiety. Jest najbliżej bólu. Liczy się jak nikt inny. Trzyma za rękę, ociera pot, udziela rad, by ból przestał być bólem. Cierpliwie słucha skarg. Po porodzie jej głos i sprawne ręce pomagają wrócić do zdrowia. Położna uczestniczy w kłopotach i radościach rodzinnych. Ma talent obdarowywania słowem i jeśli potrzeba - sercem.

Są jeszcze inne wspomnienia. Starsza kobieta odwiedzająca grób pozwala sobie na szczerość. Mówi o niepożądanej ciąży i o trudnej decyzji. Jej córka zawdzięcza życie obcej kobiecie - położnej. Ona przekonała, aby dziecko ujrzało świat. To nie jedyny przypadek. Ratowała Niechcianych poprzez długie rozmowy. Kobieta odchodzi. Jest jej lżej. Powierzyła tajemnicę córce zmarłej. Jest jeszcze jeden świadek dramatycznych rozmów. Drewniany krzyż wiszący na ścianie jednego z malborskich mieszkań, który pamięta trudne początki Niechcianych. Szczęście, że nie wiedzą o tym i cieszą się życiem. Skromny udział w ich istnieniu i tych wszystkich, których powitała z uśmiechem rodzących się, ma skromna Kobieta, Położna.

* Pani Felicja Kryspin, autorka tekstu, jest córką śp. Wiktorii Wytrążek. To wspomnienie o pierwszej powojennej położnej w Malborku zostało opublikowane 15 października 2010 r. w „Dzienniku Malborskim”.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Giganci zatruwają świat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto