Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Mennonici wracają na Żuławy. Goście z Ameryki i Europy przyjechali do ojczyzny przodków

Anna Szade
Anna Szade
Mennonici odwiedzili dawny cmentarz, gdzie zachowała się nagrobna stela zmarłej w 1857 r. Marii Dyck, Dych, jak mówią o niej w Miłoradzu
Mennonici odwiedzili dawny cmentarz, gdzie zachowała się nagrobna stela zmarłej w 1857 r. Marii Dyck, Dych, jak mówią o niej w Miłoradzu Anna Szade
„Genu nie wydłubiesz”, żartują czasem współcześni rodzice. Nic dziwnego, że mennonici czują się na Żuławach jak w domu, choć przodkowie niektórych gości wyjechali stąd dawno temu. Płaska kraina wiele im zawdzięcza.

Kto spodziewał się, że mennonici przyjadą do Polski w skromnych strojach, przywodzących na myśl stare, pożółkłe fotografie, był w wielkim błędzie. Ale to trochę dlatego, że mennonici, wyznawcy holenderskiego teologa Mennona Simonsa, niektórym kojarzą się z konserwatywnymi amiszami, którzy do tej pory przestrzegają surowych reguł, jaki zawiera ich ordnung.

Mamy te same korzenie, ale to nie jest to samo - mówi nam Johann Wiebe, jeden z głównych organizatorów podróży śladami przodków z Żuław.

Poza tym, panta rhei, wszystko płynie, mennonici, choć wciąż wierni własnej tradycji i wierze, nie tworzą już hermetycznych wspólnot, jak wieki temu.

Wciąż zmienia się sposób naszego życia - przyznaje 71-letni Johann.

Gdy goście wchodzili do Dawnej Wozowni w Miłoradzu, małego żuławskiego skansenu, natychmiast wyciągali smartfony, by rejestrować sielski widok. Już dawno rozjechali się po świecie, więc i ich tożsamość społeczno-kulturowa uległa wielu przemianom.

„Czujemy się jak w domu”

W Miłoradzu spotkały się dwie grupy: europejska, głównie z Niemiec, oraz z USA i Kanady. Co jest dla nich magnesem? Każdy ma swoje motywacje.

Przez 400 lat żyli tu moi przodkowie i to mnie bardzo interesowało. Jak pierwszy raz przyjechałem, zobaczyłem, jaka to jest piękna okolica. Znajdowałem coraz więcej śladów moich przodków, odkrywałem historię rodziny, krainy i mennonitów. Znalazłem też wielu przyjaciół, dlatego chętnie tu przyjeżdżam za każdym razem - podkreśla Wiebe.

Spora grupa gości odwiedziła też cmentarz w Mątowach Małych. Trzeba było wysoko zadzierać nogi, by przedrzeć się przez zarośla między kępą drzew a polem. Ale goście nie narzekali, że znaleźli się na takim wygwizdowie.

Ciekawie było przejść się po takiej ścieżce i zobaczyć miejsce. Holendrzy i mennonici mieszkali tu od wielu lat. Dla nas to nie jest koniec, a raczej początek świata. Czujemy się tu jak w domu - zapewniał nas Mark Jantzen.

W anglojęzycznej grupie znaleźli się prawnukowie dawnych mennonitów z Miłoradza.

Zobaczyliśmy zachowany nagrobek Marii Dyck, której potomkowie wyjechali do Stanów Zjednoczonych i mieszkają niedaleko Kansas. To jest dla nas podróż sentymentalna, większość miała przodków w okolicznych wsiach. Wyjechali stąd do Rosji, później do USA. Tym bardziej się cieszą, że ten dawny mennonicki cmentarz jest w miarę możliwości zadbany i mogli go zobaczyć - mówił nam Mark Jantzen.

Niewielka nekropolia znajduje się z dala od wsi. Zachowały się tam dwie mogiły z betonowymi obramowaniami, jeden nagrobek z fragmentem steli, bezimienna płyta oraz pozostałości sześciu nagrobków. Uwagę przykuwa jedyna zachowana stela z inskrypcją napisaną pięknym gotykiem. Jest to grób Marii Dyck - Dych, jak mówią o niej w Miłoradzu. Miała zaledwie 28 lat, żyła w latach 1829-1857.

Urwana historia mennonitów

Dla Jantzena to nie była pierwsza wizyta w Polsce, ale dla większości z jego grupy to pierwsza taka wycieczka. Rejestrowali wszystko, co się działo. Chwilami… fotografowaliśmy się nawzajem. Nas interesowały ich mennonickie korzenie, dla nich byliśmy ciekawostką w podróży.

Jednak trzeba było czasu, by doszło do takich bezpośrednich spotkań. Historia mennonitów na Żuławach nagle urywa się w 1945 r. Później wiele ich domów, gospodarstw i grobów przestało istnieć, zresztą w PRL podchodziło się niedbale do takiego dziedzictwa.
Ale wiele się zmieniło. Potwierdza to Peter Andreas, który przyznaje, że teraz czuje się w Polsce doskonale. Ale 50 lat temu wywiózł stąd niezbyt ciekawą historię.

Przyjechałem tu po raz pierwszy w 1972 r. Byłem wówczas nauczycielem w Niemczech. Miałem nowiutkie czerwone volvo i zdecydowałem, że podczas wakacji wybiorę się w strony związane z ojcem. On nie chciał mi towarzyszyć, była ze mną żona. Zwiedzałem Szropy, robiłem tam zdjęcia szkoły. Zauważył mnie milicjant, który odebrał mi aparat fotograficzny i zawiózł do komendy do Sztumu. Pamiętam, jak się bałem, że mnie zamkną w więzieniu. Po dwóch godzinach żona się rozpłakała, a ja dostałem aparat z powrotem i puszczono mnie wolno. Tyle że film ze zdjęciami milicjant zabrał. To dziwne, bo zanim przyjechałem do Polski, sprawdzałem, co mogę fotografować - wspomina swoją pierwszą wizytę Peter Andreas.

Jak opowiada, gdy trzy dni później przekraczał polsko-niemiecką granicę, funkcjonariusze wyznaczyli mu trasę, którą miał wracać.

Musiałem pokonać przejście graniczne między NRD a Berlinem Zachodnim w tzw. Checkpoint Charlie, okrytym złą sławą w okresie zimnej wojny. Pamiętam, że na granicy psy funkcjonariuszy wskakiwały mi na samochód, byłem bardzo dokładnie skontrolowany, a pogranicznicy chcieli wiedzieć, co widziałem po drodze. Przepuścili mnie dopiero po godzinie - opowiadał Andreas.

Od dawna mieszka w Kanadzie niedaleko Vancouver, był tam nauczycielem języka niemieckiego, matematyki i przyrody, a przez ostatnie 20 lat zajmował się komputerami. Urodził się w Prabutach 3 stycznia 1945 r. Jego ojciec był mennonitą wcielonym do Wehrmachtu, stacjonował w Szropach. Młody kapitan w niemieckim mundurze dostał tydzień urlopu, gdy przyszedł na świat jego syn. W tym czasie jego oddział zginął w bombardowaniu, a ojciec pomagał kobietom i dzieciom w ewakuacji. Peter miał zaledwie 17 dni, gdy rodzina uciekła przed zbliżającą się Armią Czerwoną.

„Mennonita - przyjaciel Polaków”

Do lat 90. ubiegłego wieku potomkowie żuławskich osadników sprzed paru wieków rzadko zapuszczali się na te tereny. Pionierem w rozpowszechnianiu problematyki mennonickiej był Roman Klim, twórca i kustosz Muzeum Wisły w Tczewie. Swój wkład w budowanie relacji ma też Helmut Reimer, który urodził się w 1918 r. w Stogach Malborskich. Mieszkał tam do 1945 r. Później organizował przyjazdy i był zaangażowany w odnawianie cmentarzy pomennonickich, w tym największej na Żuławach nekropolii mennonitów w Stogach. Podczas jednej z takich wizyt zmarł. Ostatecznie, zgodnie ze swoją wolą, został pochowany na cmentarzu przykościelnym, tuż obok uporządkowanych przez siebie grobów przodków. Napis na jego tablicy nagrobnej głosi „Menonita - przyjaciel Polaków”.

Warto pamiętać, że w XVI wieku to właśnie Polacy otworzyli się na prześladowanych na Zachodzie mennonitów, a Polska stała się ich domem. Rzeczpospolita słynęła w tym czasie w całej Europie z tolerancji religijnej. Przybysze odwdzięczyli się za tę otwartość swoim wielkim wkładem w gospodarkę regionu. Byli pracowici, w większości byli rolnikami.

Ale zawdzięczamy im też wciąż funkcjonującą żuławską inżynierię i całe połacie osuszonych terenów. Posiadali przywiezione ze swojej ojczyzny doskonałe umiejętności w zakresie odwadniania, pozyskiwania i zagospodarowywania terenów depresyjnych i zalewowych. Nic dziwnego, że na Żuławach mennonici kojarzeni są na równi z wiatrakami, wierzbami i siecią kanałów, które niczym krwiobieg, zapewniały życie płaskiej krainie. Część osiedlała się w miastach sąsiadujących z Żuławami lub w ich otoczeniu, także Gdańsku i Elblągu. Rozwijali tam głównie rzemiosło, później zakładali fabryki.

Do dziś niewiele zostało śladów ich codzienności. Boleśnie przekonują się o tym kolejni współcześni goście. Jak Adina Darscht, której rodzina opuściła Pogorzałą Wieś 130 lat temu. Na północny Krym w 1893 r. wyjechał Martin Kroecker, jeden z braci bliźniaków, którzy urodzili się tam w 1804 r. Adina mieszkała tam do 1991 r., bo wówczas przeprowadziła się do Niemiec. Przyjechała do Miłoradza z mężem Waldemarem. Odwiedziła też gospodarstwo, z którego wyjechał Martin.

Józef Madej, który pomagał nam rozmawiać z niemieckojęzyczną grupą gości, od lat pamięta też, że w jego rodzinnych Kończewicach mieszkańcy mówili „spalone” na zarośnięty ogród i pozostałości fundamentów. Przez wiele lat nikt nie był w stanie rozszyfrować tamtej historii. Aż okazało się, że to też dawny dom mennonity, którego poznał wiele lat później. Werner opowiadał, że w 1979 r. był w tych stronach na wycieczce rowerowej, ale nie mógł znaleźć miejsca po domu. Opowiadał, to było niedaleko wału. Że jeszcze pamięta, jak budowali trasę Berlin - Królewiec. To „spalone” było jego domem.

Wiebe, Wybicki i kwitnąca kalina

Józef Madej zaprzyjaźnił się zwłaszcza z Johannem, spotykają się co roku, gdy Wiebe odwiedza Żuławy.

Znalazłem zdjęcie statku, który cumuje przy malborskim zamku. Nazywał się „Johann Wiebe” - Józef Madej pokazuje prezent dla przyjaciela, który przekazał Tomasz Agejczyk, dyrektor Muzeum Miasta Malborka, które było właścicielem fotografii.

- Jestem już taki stary, jak ten statek - śmieje się Johann, który w rewanżu podarował Józefowi starą księgę adresową żuławskich mennonitów.

Wiebe, choć od wielu lat zgłębia historię i mennonitów na Żuławach, i swojej rodziny, poczuł się zaskoczony najnowszym rozdziałem, który się być może otwiera.

Jest całkiem prawdopodobne, że jeden z moich przodków pracował nad polskim hymnem. Okazało się, że w XVI wieku, a więc przed rozbiorami, gdy te tereny należały do Polski, pracował w polskiej administracji w Malborku. Wówczas spolszczył swoje nazwisko na Wybicki, a więc tak, jak brzmi nazwisko twórcy hymnu - streścił zasłyszaną podczas pobytu historię Johann Wiebe.
Być może da się na podstawie dokumentów zgromadzonych w archiwach znaleźć jakieś powiązania. Dla Johanna to może być nic trudnego, bo udało mu się znaleźć krewnych począwszy od XVI wieku.

Ale z jego rodzinnego domu też nic nie zostało. Mimo to, udało mu się zabrać jego cząstkę do Niemiec, gdzie mieszka on i część jego rodziny. Ale też przekazać pamiątki po żuławskim obejściu jeszcze dalej, do Argentyny i Kanady, gdzie też ma bliskich.

W 1996 r. odwiedzałem Żuławy z rodziną. Ojciec pochodził z Jeziernika niedaleko Ostaszewa. Gospodarstwo położone było daleko od drogi i nie było już możliwości, by dojechać w to miejsce. Zresztą już wtedy został tylko wzgórek z niewielką ilością drzew i z kwitnącą kaliną. Mama nie mogła już tam dojść, więc zerwałem dla niej wielki bukiet kwitnącej kaliny. Przetrwał przez 5 dni w wazonie i w dniu powrotu do Niemiec wciąż wyglądał przepięknie. Zabraliśmy go ze sobą - opowiadał nam Johann Wiebe.
Ale to wcale nie koniec tej rodzinnej opowieści.

Po paru dniach zauważyliśmy, że jedna z łodyg wypuściła korzenie i w ten sposób w ogrodzie rośnie kalina z ogromnymi białymi kwiatami, ale i u mojego rodzeństwa, i dzieci również - cieszy się Wiebe.

Pojemnik z kolejną sadzonką przywiózł też do Miłoradza, by została posadzona w Dawnej Wozowni.

W ten sposób „dziecko” z krzewu wróciło na Żuławy, do ojczyzny - podkreślił Johann Wiebe.

od 7 lat
Wideo

Konto Amazon zagrożone? Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Mennonici wracają na Żuławy. Goście z Ameryki i Europy przyjechali do ojczyzny przodków - Pomorskie Nasze Miasto

Wróć na malbork.naszemiasto.pl Nasze Miasto